Andrzej Graul – Najciszej za kurtyną [rec. M. Kołodziejski „Przypis do noty biograficznej”] (10.2019)

Na początku tego roku, wysiłkiem Fundacji na rzecz Kultury i Edukacji im. Tadeusza Karpowicza oraz wspierających projekt osób prywatnych, wydany został pośmiertny tom poety i pasjonata muzyki Marka Kołodziejskiego. Przypis do noty biograficznej jest interesującym przykładem poezji świadomie izolującej się, odnajdującej swój wyraz przede wszystkim w odosobnieniu i w kunsztownych możliwościach formalnych języka, prowadzących nawet do jego personifikacji. 

Tom ułożony jest niezwykle misternie (jest to niewątpliwa zasługa redaktorki wydania, Elżbiety Lipińskiej), co przejawia się w ułożeniu wierszy spójnie przepracowujących następujące po sobie i powracające tematy: mowę, pismo, medytację, muzykę i odgrywany przez te środki nierzeczywisty spektakl przybierający postać poezji. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że jest to zbiór utworów wcześniej niepublikowanych, powstałych w przeciągu kilku lat, choć – jak zaznacza Lipińska – większość wierszy jest stosunkowo nowych, napisanych w ostatnim okresie życia Kołodziejskiego. Przy utworach nie znajdziemy jednak dat powstania, które pozwoliłyby nam umiejscowić je w czasie.

Dlaczego warto przyjrzeć się temu tomowi? Wydaje mi się, że powodów jest kilka. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do coraz częściej angażującej się w sprawy społeczne poezji współczesnej, poetyka Kołodziejskiego, przekornie, skupia się zasadniczo na mowie
i piśmie, praktycznie nie wykraczając poza nie. Język jest tu celem samym w sobie, zarówno w formie, jak i w treści:

Samogłoski połyskują w słońcu, oleista powierzchnia
tęczuje w świetle, nawet jeśli to światło
upiornego księżyca, mrok czai się w spółgłoskach
nawet w słoneczny dzień, łatwo się o nie potknąć.

(Podstawy rzemiosła)

Odosobnienie poetyki Kołodziejskiego jest na tyle mocne, a jego wycofanie z jakiegokolwiek pozajęzykowego przedmiotu myśli tak wyraźne, że szybko zarysowuje się wyraźna relacja między odbiorcą a nadawcą. Czytelnik jest tutaj jedynie widzem, postacią przykutą do siedzenia w starym teatrze; jest w stanie jedynie obserwować, bez możliwości interakcji i większego zaangażowania. To potrafi doprowadzić do sytuacji, gdy tekst „płynie” przed oczyma wysublimowanym, choć skomplikowanym i często niezrozumiałym strumieniem, a uważna lektura kolejnych utworów staje się doprawdy wymagająca. Metafora „widza” nie jest zresztą bezpodstawna, gdyż w poezji Kołodziejskiego język tworzy jedyną w swoim rodzaju przestrzeń teatru wiersza: 

Na pustej scenie z kręgiem światła i mikrofonem
wystąpią samotne usta, jak widownia przyjmie
szept – meine süsse Sucette? Czy wyruszy w drogę
do Bordeaux, a może wybierze trasę do Marsylii?

(Lizaki)

To jest nasza sonda, ona spenetruje źródła języka, miejsce
tonące w wiecznym mroku. Czy i sonda utonie? Pytania
są niepotrzebne, bo tłum napiera na kasy. Dziś premiera,
czekamy na powrót sondy z idealnym scenariuszem.

                                           (Inny świat)

ale brak widowni bywa deprymujący,

wie o tym każdy aktor, gdy staje na scenie
z dziurą w pamięci, a krzesła są gotowe
na przyjęcie każdego, kogo nie ma.

(Małpka)

Świat przedstawiony w poezji Kołodziejskiego jest spektaklem mowy, pisma, pieśni i muzyki, a wspomniane wcześniej wycofanie się prowadzi do budowy coraz to wyżej spiętrzonych metafor. Poeta występuje tu w roli reżysera, który kreuje fantasmagoryczny świat mogący istnieć jedynie w języku, choć nie jest to świat bezsensowny, bez żadnych reguł. Kołodziejski był melomanem i to muzyka nadaje rytm tej poetyce, wszystko sprawia wrażenie misternej kompozycji. Dźwięki pojedynczych słów wybrzmiewają w jego wierszach, które mają wyraźnie ustaloną harmonię gam-wersów; wiersze przerabiają konkretnie obrane tematy, przechodząc płynnie i zapętlając się. Są jak mantra, która wprowadza czytelnika w niecodzienny stan transu. W tym momencie działa buddyjskie doświadczenie zen, które tak bliskie było Kołodziejskiemu – rzeczywistość zewnętrzna rozpuszcza się, uwaga koncentruje na jednym tylko punkcie (tu: języku), a świadomość wypełnia wibrująca i kolorowa siła pisma i mowy.

W tej kompozycji pojawia się jednak pewien charakterystyczny dysonans, fałszywy dźwięk, który wytrąca z rytmu i wprawia w zakłopotanie. Sześć wierszy dla Towarzystwa Geograficznego zaskakuje nagłą gwałtownością, opowiadając o fascynacji do zabijania, polowaniach i obrzędach rytualnych wśród „dzikich”. Z podniebnego spektaklu języka przenosimy się do jądra ciemności, gdzie prawa kultury podporządkowane są bezlitosnej, pragmatycznej władzy natury. Tam, wytrąceni z estetycznego komfortu i uśpienia, dowiadujemy się nagle, że 

Większość biorących udział w polowaniu
ma erekcję. Samo zabijanie jest barwne. 

(…)

Martwe samice trzeba jak najszybciej
wydoić. Błędem byłoby przykładać do
tych wydarzeń europejską miarę. Dzicy
są dzicy w dosłownym znaczeniu. Dusza
zmarłego jest mściwa i nieobliczalna.

                             (Sześć wierszy dla Towarzystwa Geograficznego)

Wiersze te zaskakują pewną dokumentalnością i nagłym zainteresowaniem światem rzeczywistym („zewnętrznym”?), a nie tym realizującym się jedynie w sferze języka. Owo przesunięcie intryguje tym bardziej, że obiektem obserwacji stają się społeczeństwa „dzikich” oraz karły, natura, śmierć i plemienne rytuały, wprowadzające atmosferę instynktownego niepokoju i grozy, konsternacji i oburzenia. Jest to silne uderzenie, niski dźwięk, który wprowadza do z pozoru harmonijnej całości dodatkowe, frapujące brzmienia.

Niemniej jednak, „językowość” Przypisu do noty biograficznej dla kogoś na co dzień preferującego poezję czynnie zainteresowaną problematyką społeczną i kryzysami XXI wieku jest intrygującą odskocznią, dzięki której z zupełnie innej perspektywy można spojrzeć na bogactwo liryki i magię ujawniającą się w różnorodności, nieograniczonej możliwości wykorzystania języka. Nawet jeśli prowadzi to czasem do konfuzji i takiego nagromadzenia metafor, że niełatwo jest rozkodować faktyczną treść i naszkicować interpretację.

Przypis do noty biograficznej jest tomem w pewien sposób fascynującym, zabierającym czytelnika do kunsztownego, starodawnego odeonu słów i dźwięków. Biorąc ten tom do ręki trzeba mieć jednak świadomość, że nie jest to teatr współczesny, w którym możemy wziąć czynny udział, stając się świadomymi i zaangażowanymi myślą współuczestnikami. Tutaj musimy rozsiąść się wygodnie i obserwować to, co wydarza się wśród wersów a przed naszymi oczyma. Zasłuchać się w melodii i kompozycji. Patrzyć, doceniać kunszt reżysera. Aż do ostatnich wierszy, które zapowiadają przykry, nieuchronny koniec przedstawienia. 

A gdy widzowie biją brawa, najciszej jest zawsze za kurtyną. Niestety, w tym wypadku nie możemy liczyć na bis. Mimo wszystko, naprawdę warto doświadczyć tego spektaklu, wsłuchać się w misternie skomponowane dzieło.

Marek Kołodziejski, Przypis do noty biograficznej, Wrocław 2019

Andrzej Graul – ur. 1992. Student Kultury i Praktyki Tekstu w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, publikował w „Odrze” i „2Miesięczniku”. Interesuje się poezją i krytyką zaangażowaną. Mieszka we Wrocławiu.