WIERSZE
(z tomu Truffle Hound)
Ibuprofenowy song
Zawsze znajdzie się ktoś znacznie bystrzejszy lub ktoś istotnie głupszy od ciebie, więc jeśli źle ci ze sobą, albo wręcz przeciwnie, boisz się, że popadniesz w samozachwyt, tak czy siak – bardzo łatwo się podregulować. Wystarczy trochę się poszwendać i pogadać z ludźmi. Sprawdza się z każdą parą antonimów: praworządny dobry/chaotyczny zły, piękny/paskudny, pedantyczny/flejowaty, rozczarowany/zaangażowany.
Weźmy mnie: pisałem pieśń o opakowaniach ibuprofenu po trzydzieści dziewięć pensów – dokładnie takich, jakie można dostać w kiosku za rogiem. Akcja piosenki rozgrywała się w odrapanym kiosku, i po części opowiadała o tym, jakie to dziwne, że te kioski nadal istnieją, i po części o tym, jak tani jest ibuprofen, to prawdopodobnie jedna z najtańszych substancji na planecie – pewnie dałoby się budować z nich pełnowymiarowe biało-różowe domki.
Chwilę później pomyślałem o krytyku muzycznym, który mógłby napisać, że „większość ludzi pisze piosenki o poważnej, doniosłej tematyce, ale tylko Kennard jest w stanie zrobić piosenkę z ibuprofenu”. I poczułem, że 1. to nie fair wobec większości ludzi i 2. to nawet nie jest prawda, i byłem tak podirytowany, że chciało mi się wyć. Od razu pomyślałem o chrupnięciu zajebistej dawki ibuprofenu (zawsze mam mnóstwo prawie pełnych opakowań w domu, na listkach brakuje dosłownie dwóch tabletek, salonik prasowy każdym skacowanym porankiem) – rozgryzaniu tych cukrowych osłonek i popijaniu resztką kawowej plujki – nawet jeśli mnie to nie zabije, to przynajmniej na zawsze rozpieprzę sobie żołądek; zawsze znajdzie się ktoś z bardziej rozpieprzonym żołądkiem, więc pewnie znajdzie się też ktoś, kto bardziej o siebie dba.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że cię kocha, bo jesteś plecakiem, i ktoś, kto powie, że cię kocha, bo jesteś naszyjnikiem z nierozłupanych orzechów, sznureczkiem łączącym brazylijskie orzechy, orzechy laskowe, migdały i orzechy włoskie, w których wywierciłeś dziurki. Orzechy w łupinach są, naturalnie, wysuszone, zmumifikowane i absolutnie niejadalne. Nie da się zrobić z orzecha wydmuszki, to bardziej niż pewne, więc jedynym sposobem na zrobienie naszyjnika z orzechów jest pozostawienie ich w łupinach.
Ale jeśli chodzi o mnie, to kocham cię, bo jesteś różem – różem ibuprofenowego naszyjnika, techniczną częścią zachodu słońca, wyzywającymi szpilkami, ironicznym błyszczykiem, blankietem wpłaty, maleńką dziurką wywierconą przy pomocy bardzo precyzyjnego wiertła, a potem zapokostowaną, a potem jeszcze mniejszą dziurką wywierconą w utwardzonym pokoście, jeszcze przed zagwintowaniem i przymocowaniem zapięcia z internetowego sklepu z biżuterią. I już zawsze będziemy pomagać sobie zapiąć nasze ibuprofenowe naszyjniki, śpiewając przy tym mój ibuprofenowy song – zupełnie jak komary, które zanim połączą się w parę, zaczynają nadawać na określonej częstotliwości.
Zawsze znajdzie się miesiąc, który jest lipcem i miesiąc, który byłby marcem. Zawsze znajdzie się ktoś bardziej zaaferowany miesiącem niż ty, i ktoś, kto ma gdzieś nie tylko to, ale i wszystko inne, ktoś, kto w nic już nie wierzy. I możemy nazywać tych ktosiów osaczonymi, smażącymi się na maśle duchami w świetle blackoutu – smażącymi się powolutku, na maśle, w świetle blackoutu, w świetle najlepszego blackoutu, w świetle wszechogarniającego blackoutu między tobą, mną i wszystkim, czego kiedykolwiek pragnęliśmy. Zawsze znajdzie się ktoś, kto to powie, tam, dokładnie tam, i zatrzyma twoje wielkie komarze serce niczym drzwi.
Przełożył Tomasz Bąk
SI
To bardzo łatwe stworzyć Sztuczną Inteligencję nieodróżnialną od człowieka, bo wszyscy martwimy się najwyżej tym, jak wypadamy przed innymi. Algorytm pozwalający to odwzorować jest śmiesznie prosty, bardziej Magiczna Kula niż Deep Blue. Weźmy mnie na przykład: zawsze po prostu zgadzam się z ludźmi i mam nadzieję, że zostawią mnie w spokoju. Wersją SI mnie byłby kiwający głową piesek z tylnej półki hatchbacka z lat osiemdziesiątych. Ty jesteś co prawda lepsza ode mnie, ale wersją SI ciebie byłby ten sam piesek, tylko z dołożonym małym odtwarzaczem, który grałby w kółko: Serio? Serio tak było? Serio tak myślisz? I ludzie by mówili: jesteście dla siebie stworzeni, bo tacy różni. Kiwający Piesek 1 jest słodki, ale uległy, natomiast Kiwający Piesek 2 nie toleruje głupoty, i jakimś cudem to działa, bo przeciwieństwa się przyciągają. Czy ty, kiwający piesku, bierzesz sobie drugiego kiwającego pieska, i ślubujesz mu wierność… Tak. Serio? Serio tak było? Tak.
Przełożyła Marta Koronkiewicz
Filtr
Filtr jest rodzajem fizycznej bariery z minuskułowymi dziurkami, które mają oddzielać cząstki stałe od cieczy lub gazu. Ma za zadanie oddzielać zanieczyszczenia i nieczystości. Filtr jest urządzeniem, które pozwala odbierać sygnały o określonych właściwościach, jednocześnie blokując pozostałe. Jest narzędziem kontroli natężenia ruchu ulicznego. Mózg posiada zdolność filtrowania informacji, które uważa za zbędne.
——
Rzuciłem palenie, gdy urodził mi się syn. Wstyd się przyznać, to wytarty frazes, swego rodzaju dwudziestopierwszowieczna tradycja, swoisty współczesny ekwiwalent chrztu. Rzucanie palenia jest ojcowskim rytuałem. Przyznaniem się przed samym sobą, że nagle ma się dobry powód, żeby jeszcze trochę pożyć – nawet jeśli kamień węgielny pod raka płuc już został wmurowany, zresztą można wymieniać długo: przewlekła obturacyjna choroba płuc, choroba wieńcowa, astma, cukrzyca, ślepota, katarakta, zwyrodnienie plamki żółtej, nowotwory jelit, wątroby, żołądka i trzustki. Krztuszenie się rozpaczą, gdy nie możesz głęboko odetchnąć przez lata, a potem umierasz w męczarniach. Filtr twoich płuc i oskrzeli zanieczyszczony i beznadziejnie bezużyteczny. Cena zwyczaju, który nawet specjalnie cię nie cieszył.
——
Gdy mieliśmy po szesnaście lat, razem z przyjaciółmi kręciliśmy fajki bez filtra, wygrzebując potem strzępki tytoniu – tytka – z warg i zębów. Skrętunie. Nienawidzę angielskiego zwyczaju zdrobniania i zdrobniuniania wszystkiego i wszędzie. Skrętunie, uczelenka, relaksik. Naród idiotów. Naszymi ulubionymi markami były Golden Virginia i Cutter’s Choice. Wolałem ten drugi, tłuste, wilgotne, drobno cięte liście, które wyciągało się kępkami z torebki niby skołtunioną sierść. W porównaniu z nim, wysuszona i korowata Golden Virginia wydawała się lekko zleżała i mniej kusząca. Domyślam się, że to tylko zabieg marketingowy, trochę chemii, która ma sprawić, że tytoń wygląda na soczysty i świeżo zebrany. Albo zwyczajnie trochę więcej smoły; teraz z dodatkiem smoły. Była też tańsza marka, Drum, ten tytoń był bardziej wysuszony i smakował jak kreozot. Pamiętam wąsatego żołnierza na paczce, to było jeszcze zanim zabroniono ładnych opakowań papierosów. Normalne fajki uznawaliśmy za przesadnie zwyczajne i szczerze ich nienawidziliśmy.
——
Zastanawiam się, czy zdjęcia papierosowych filtrów PRZED i PO – najpierw bielutkich jak letni obłok, a potem gównianych, trzmielobrązowych; najpierw dziewiczych, później skalanych – również nie są jakąś formą marketingu. A co, jeśli filtry są zaprojektowane, by w wyniku reakcji chemicznej zmieniać kolor, jeśli dodatkowa, toksyczna substancja jest tam tylko po to, by nieco przejaskrawić wspomnianą zmianę koloru? Rzuć okiem na wszystko, czego nie chciałbyś mieć w swoim ciele.
——
Ciało jako filtr
——
Węgierski wynalazca Boris Aivaz opatentował pierwsze papierosowe filtry w 1925 roku. Zrobił je z karbowanej bibuły. Pierwszymi papierosami z filtrem na rynku były Viceroy’e od B&W, które pojawiły się w 1936. Tym razem filtr był wykonany z korka. Wystrugałem kiedyś filtr papierosowy z korka od butelki wina – nie był rewelacyjny, ale jego wygląd tłumaczy, dlaczego filtry papierosowe są na ogół brązowe, z cętkami w jaśniejszym odcieniu brązu – ich forma imituje korkowy filtr. Filtry z octanu celulozy zostały opatentowane w 1952 roku, ale aż dwa lata zajęło marce Winston osiągnięcie sensownej pozycji na rynku. Czy coś mi umknęło? Obrazek korka zatknięty na końcu papierosa, nazwisko określające zawód przodka, charakter, sytuację. To tylko symbole, z którymi musimy żyć. To nie jest świat.
——
Już później, na uczelence, paliłem dopiero po napisaniu pięciuset słów eseju. Później dystans między papierosami zmalał do dwustu pięćdziesięciu słów, potem stu, by wreszcie, po tygodniu czytania, dotarło do mnie, że nie jestem w stanie napisać zdania bez dymiącej fajki w dłoni. To były początki internetu przez modem i ludzie dopiero zaczynali rozumieć całe to zjawisko. Spędzanie online przeszło godziny, by ściągnąć rozpikselizowany trzyminutowy filmik porno. Ludzie obcinający sobie palce. Filmy snuffowe. Trzydziestosekundowy film, o którym usłyszałem, przedstawiał kobietę mówiącą, że filmy snuffowe nie istnieją, a potem zgarniającą kulę w łeb. Jakaś przerażająca ciekawość trzymała mnie w pokoju, ale zupełnie inna siła popchnęła mnie do wyjścia i zignorowania drących ze mnie łacha współlokatorów, jeszcze zanim rozpoczął się filmik. Byłem świętoszkiem. Powiedziałem, że mam coś do zrobienia. Gdy opowiadali mi o tym później, przy wspólnym posiłku, byli smutni. Jeden z nich chciał przeprowadzić własne śledztwo i odnaleźć osobę, która nagrała film. Są rzeczy, które widzisz, i których potem nie można już odzobaczyć.
——
Inhaluj. Od łaćińskiego inhalare. Weź wdech. Pewne rzeczy zostają.
——
Octan celulozy jest rodzajem plastiku, który rozkłada się od osiemnastu miesięcy aż do dekady. Podczas ostatniej wizyty w Paryżu zapłaciłem sześćdziesiąt euro mandatu za wyrzucenie niedopałka na chodnik, co teraz ma jakby głębszy sens.
——
Proces filtracji modyfikuje fazy wdychania tytoniowego dymu. Dym przedostaje się przez filtr, który zatrzymuje smołę. Filtr nie zatrzymuje innych toksyn, takich jak chociażby tlenek węgla. „Smoła” jest spaloną żywiczną substancją, zbiorczym terminem obejmującym różne rakotwórcze toksyny. Tym, co się zmienia, jest rodzaj nowotworu, a nie częstotliwość zapadania nań.
——
Siedzieliśmy pod przepastnym baldachimem śliwy w ogrodzie przyjaciela. Śliwki wyrosły wysoko, a owoce spadały tylko wtedy, gdy już zgniły, ptasie i osie żarcie, w każdym razie – nie ludzkie. Powtarzaliśmy materiał do egzaminu z biologii. Chlorofil, mitochondria, częściowo przepuszczalne błony.
——
Boris Aivaz czekał na prom, twarz wystawił na morską bryzę. W kieszeni miał nieotwarty list od żony. W drugiej kieszeni – srebrną papierośnicę. Odkąd kolorowe paczki zostały zastąpione przez obrazki przedstawiające zgubne skutki palenia, wróciła moda na papierośnice. Któregoś razu wybrałem się na halloweenowe przyjęcie w przebraniu ostrzeżenia na paczce z tytoniem, ze sztuczną brodą i transparentną torebką śniadaniową wypełnioną pół kilo mielonej wołowiny przyklejoną pod brodą. Kostium z początku zbierał pozytywne recenzje, ale mięso dość szybko zaczęło śmierdzieć i wylewać się, więc się go pozbyłem, gdy moja propozycja zrobienia chili nie spotkała się z wielkim entuzjazmem.
——
Moja przyjaciółka postrzega swoją wiarę jako rodzaj filtra. Przejść przez wszystkie etapy filtrowania – modlitwę, spowiedź, pokutę i komunię, to jak dać się oczyścić ze wszystkich grzechów. Wstąpić, jakkolwiek chwilowo, w stanie zupełnej łaski. Dać sobie nałożyć nowiutki filtr. Ale żyć, to znaczy korzystać z filtra. I znów, po upływie sekundy, dosłownie jedną myśl dalej, zostajesz skalany. To myślenie magiczne. Albo i nie. Jestem w niej tak zakochany, że fantazjuję o wpadnięciu pod samochód podczas przechodzenia przez ulicę. W tej fantazji moje obrażenia są poważne, ale nie na tyle poważne, bym nie mógł do niej napisać z karetki, że właśnie potrącił mnie samochód.
——
Chciałbym zaproponować tym wszystkim, których zraniłem, których uszkodziłem, lepszego siebie. Przefiltrowanego siebie. Ale to tylko próżność. Chodzi mi o to, że chciałbym, żeby zapomnieli o wszystkim i zobaczyli mnie w jasnych barwach. By głęboko odetchnęli, wydychając wszystko, co złe. Chciałbym, żeby wszystko, co zrobiłem źle, stało się zbędną informacją. Papką i osadem na papierowym filtrze do kawy. Sposobem, w jaki trafiają do kosza, tym wilgotnym, głuchym plaśnięciem.
——
Zostać przefiltrowanym. Przejść przez filtr. Przenieść się z jednego świata w drugi. Mam książkę, którą u mnie zostawiłaś. Skończyłem ją czytać zeszłej nocy. Eksperymentujemy z osobnymi sypialniami, więc mam dużo czasu na czytanie. W swojej ostatniej scenie Dosithy decyduje, by iść z demonami za drzewo do alternatywnego świata, w którym nigdy nie został samotnikiem i służył jako pokorny Rassofor, opiekujący się gośćmi, odkurzający ikonostas. Przynajmniej póki nie musiał spędzić trzech lat przykuty do łóżka i niedołężny, pielęgnowany przez młodszych zakonników. Umierał kompletnie zagubiony, patrząc spod byka. Wystarczy? Teraz widzimy to jakby w zwierciadle, niejasno. Wtedy zobaczymy to twarzą w twarz.
——
Gdzie jesteś?
Przełożył Tomasz Bąk
Kinderbalowy posiłek
Siedzę w domu sam. Przykucnięty w rogu kuchni ananas naprowadza mnie na pomysł przygotowania posiłku wprost z kinderbalowego menu. Rozkrawam ananasa, odcinam skórkę, a miąższ tnę w kostkę. Biorę blok odświętnego sera cheddar, też tnę w kostkę, a potem nadziewam po kawałku ananasa i kawałku sera na każdą z pięćdziesięciu siedmiu wykałaczek. Czasem zaczynam od sera, a kończę na ananasie, czasem zaczynam od ananasa, a kończę na serze, bo zależy mi na tym, by zaspokoić odmienne gusta. Koreczki układam elegancko na tacy. Potem otwieram kolejno paczki z chipsami i miksuję smaki: sól i ocet winny, ser i cebula, bekon i sól – wszystkie lądują w jednej dużej misce. Otwieram też dwa opakowania ciastek z dziurką i układam je pojedynczo na tacy, ich barwnymi, neonowymi i pastelowymi polewami do góry. Biorę dużą paczkę podłużnych chrupek i równie okazałą paczkę oponkowatych chrupek, a potem wkładam po kolei po jednej podłużnej chrupce w środek każdej oponki. Cały bochen chleba idzie na kanapki z szynką, serem i dżemem, które kroję w trójkąty i pozbawiam skórek. Mam dwie dwóipółlitrowe butelki Fanty i papierowy kubek w gwiazdki. Wszystko ustawiam na stole w jadalni. Biorę rolkę taśmy policyjnej (nie pytajcie, co robi u mnie w domu) i przewieszam ją przez każde z krzeseł, tworząc kordon wokół stołu. Ustawiam sztalugę, biorę paletę i trochę akrylowych farb, i zaczynam malować fotorealistyczną martwą naturę; światło jest fatalne, ale to akurat dobrze. Być może sądzisz, że trwonię czas i zasoby, albo marnuję jedyny talent, którym mnie obdarzono, ale jakie ma to znaczenie, skoro żyję i czuję, że żyję – być może najmocniej właśnie wtedy, gdy moje wybory są arbitralne i zupełnie niewytłumaczalne? I, tak serio, na tym etapie, jaki mam wybór?
Przełożył Tomasz Bąk
Rozliczenia
Niestety, ledwo wybudzam się z narkozy, a tu wokół sam Luke Kennard i do tego Luke Kennard na drugą kadencję. Nie chce mi się wierzyć, że wygrał Luke Kennard, i to do tego taką większością głosów – po wszystkich tych szkodach, których narobił. „…na psy”, rzucam, gdy moja żona, Luke Kennard, podnosi wzrok znad Ja i ty Martina Bubera, książki, którą w szczególnym prezencie rok wcześniej podarował nam nasz wspólny przyjaciel, Luke Kennard. W pośredniaku Luke Kennard okazuje się typowym biurokratą-formalistą i sztywniakiem, gdy mówię mu, że dostałem ofertę pracy u bukmachera, ale odmówiłem z przyczyn osobistych. „To przecież w takich miejscach typowy Luke Kennard przepuszcza wszystkie pieniądze” – tłumaczę. – „To tam Luke Kennard wyskakuje zapalić trzy pall malle jeden po drugim, a potem rzuca gościowi w okienku tę nieszczęsną dychę i hasło: Luke Kennard, Chantilly, gonitwa o 12.50. Tymczasem jego partnerka, Luke Kennard, będzie chciała wiedzieć, gdzie są pieniądze na pieluchy, których potrzebuje ich dziecko, mały Luke Kennard. Nie chcę być częścią czegoś takiego”. Luke Kennard patrzy na mnie ze znużeniem, które stara się ukryć „zafrasowanym” wyrazem twarzy, jakby miał jakiekolwiek pieprzone pojęcie o moim życiu i wartościach. Drzwi obok, w burym urzędowym pokoiku, Luke Kennard jest odpytywany pod kątem zasiłku. „A jeśli wolno zapytać” – indaguje go Luke Kennard swoim specjalnym głosem „miłego gościa”, przechylając głowę lekko w lewo, jego prawo – „o ile, rzecz jasna, to nie nazbyt osobiste, to czy sam pan sobie wiązał buty dziś rano?” Luke Kennard prycha jak nastolatek; ten Luke Kennard to jednak wredny, protekcjonalny kawał skurwiela. „A co?” – postanawia zakpić Luke Kennard – „Możesz mi pan załatwić pracę przy taśmowym wiązaniu sznurówek?” Niestety, okazuje się, że może, więc niedługo później Luke Kennard wypełnia przydziałową kwotę dziewięciuset par zawiązanych trampków Converse All Star dziennie, chociaż równolegle umiera na rozedmę płuc. Stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, że pisanie felietonów powodowało trwały uszczerbek dla całego mojego pisania, pisze Luke Kennard w felietonie share’owanym ponad sześćset razy. W tej chwili czyta go Luke Kennard w ramach swojej przerwy na lunch. Za chwilę musi wrócić do ogarniania faktur; Luke Kennard, jego szef, jest zasadniczo nieobecną figurą, która oczekuje po prostu, że rzeczy zostaną załatwione. Kilka kilometrów wyżej Luke Kennard udaje się na krótki wypad do Barcelony, bo ma akurat taką ochotę. Na swój lunch zamawiam Big Maka, którego podaje mi Luke Kennard w małej czapeczce (trzy złote gwiazdki za lata służby); owszem, chciałbym cały zestaw, jak słusznie podpowiada Luke Kennard. A, tak, przepraszam, colę – zawsze zapominam powiedzieć, jaki napój, i Luke Kennard musi mnie o to dopytać z ledwo skrywaną pogardą. Oczywiście jakiś Luke Kennard nie odniósł swojej tacki, więc robię to za niego, bo to jedyne wolne miejsce; straszny tłok, Luke Kennard przy każdym stoliku. Luke Kennard jest dziś dość nieszczęśliwy – atmosfera ogólnej melancholii przenika wypchany po brzegi McDonald’s – choć przecież tutaj Luke Kennard też musi mieć trochę zwolenników. To znaczy nie, ja sam bym o tym nawet nie pomyślał: Luke Kennard żyje w kompletnie innym świecie niż ten, którego doświadcza na co dzień Luke Kennard (przynajmniej w 96 % wypadków), więc głosowanie na niego i jego Luke’ów Kennardów byłoby aktem praktycznie samobójczym. Ale druga opcja, Luke Kennard, też nie wyglądała obiecująco. Jasne, łatwo obarczyć winą relację, jaką miał Luke Kennard z mediami, ale co właściwie te media miały zrobić, skoro Luke Kennard epatował głównie desperacją, a to przez uparte próby przypodobania się wszystkim, jakby zupełnie nie miał standardów: niczym taka gra-automat z chwytakiem, gdzie każdy wygrywa za każdym razem, ale nagrodą jest tylko małe opakowanie słodkiej strzelającej posypki, a jak przyłożyć mu ucho do ust, to Luke Kennard wydaje taki dźwięk, jakbyś słyszał ostatnie deszcze antropoceńskiego szóstego wymierania.
Przełożył Paweł Kaczmarski
Luke Kennard – ur. 1981, brytyjski poeta, prozaik, wykładowca. Autor dziewięciu zbiorów poetyckich i jednej powieści. Za książkę The Harbour Beyond The Movie z 2007 roku nominowany do Forward Prize. Mieszka w Birmingham.