Maciej Mikulewicz: Jakie są Twoje doświadczenia ze slamem poetyckim? Gdzie występowałeś do tej pory?
Ondřej Thaisz: Slamem zacząłem się zajmować w 2010 roku, podczas seminarium slamerskiego na Uniwersytecie im. Palackiego w Ołomuńcu, który do dziś jest mekką czeskiego slamu i jednocześnie czołową szkołą, która nieustannie wysyła licznych przedstawicieli na mistrzostwa Republiki Czeskiej. W Czechach brałem udział w wielu pokazach, turniejach, regionalnych mistrzostwach i eliminacjach do mistrzostw krajowych. Następnie slam wyciągnął mnie za granicę i miałem możliwość poslamować w Polsce, na Słowacji, w Wielkiej Brytanii a później w USA, gdzie zacząłem odwiedzać Moravian College w Pensylwanii. To dopiero tam wkręciłem się na sto procent, a kiedy wróciłem, chciałem tę kulturę amerykańskiego slamu wraz z powiązanymi z nią tematami przenieść w jakiś sposób do Czech.
Co uznałbyś za swoje największe sukcesy w tej dziedzinie?
Za swój największy sukces na terenie Czech uważam zajęcie drugiego miejsca podczas turnieju na festiwalu Colors of Ostrava, gdzie zjechali się ci najlepsi w tamtym czasie w kraju. Kolejnym byłoby chyba trzecie miejsce podczas Praskich eliminacji do Mistrzostw Czech, gdzie slamowałem jako outsider z Moraw i zupełnie je rozbiłem. Potem w USA miałem możliwość przede wszystkim wytrwać i być godnym rywalem dla kolegów slamerów na różnych open mic w okolicach Filadelfii i New Jersey. Możliwość przekazania fragmentu samego siebie zupełnie innemu kulturowemu otoczeniu i publiczności dała mi sporo pewności siebie, innymi słowy – If I can make it here, I can make it anywhere. Nawet wydrukowali mi pięć wierszy w piśmie „The Manuscript” z datą 2012.
Brałeś udział, także jako widz w turniejach w kilku Europejskich krajach (i w USA?). Czy zauważyłeś jakieś istotne różnice w dynamice między sceną a widownią?
Widziałem wiele slamów w Europie i Stanach Zjedonoczonych. Na przykład w Niemczech i Anglii jest w zwyczaju, że zawodnicy nawet na mistrzostwach czytają teksty z kartek, a nacisk kładziony jest na słowo jako takie, bardziej niż na stronę performatywną. Podczas gdy na przykład w Czechach i na Słowacji taka kartka jest zupełnym tabu. Kilka slamów widziałem też u was w Polsce, i są dużo poważniejsze niż te czeskie, co być może wynika z narodowej psyche i co uważam za fascynujące. Amerykański slam to po prostu profesjonalny show, performance wykonywany po to, żeby zmiażdżyć widza i wbić go w fotel poruszaną tematyką. Są w tym niewyobrażalnie do przodu, nawet jeśli mogą sprawiać wrażenie dramatyzowania, bo dotyczą często polityki, rasizmu, poczucia wyobcowania itd.
Tradycja slamów w USA, choć nie tylko tam, jest tradycją bardzo związaną z aktualnymi przemianami społecznymi i z reakcjami politycznego sprzeciwu oraz publicznej debaty. Czy nie pomylę się za bardzo, jeśli powiem, że czeska scena jest tego prawie pozbawiona?
Czechy, w przeciwieństwie do USA, to zupełnie inny slamerski fenomen. Mają umiejętność przejmowania zjawisk z zagranicy i robienia z nich takiego miszmaszu, że powstaje coś zupełnie innego, co niestety stało się i ze slamem. Przed paru laty slam w Czechach to był totalny stand up, kiedy to większość występujących przychodziła opowiadać dowcipy albo bawić słowami. Starałem się zawsze walczyć z tą błazenadą1, bo jej nie znoszę, ale to chyba nieusuwalna część czeskiej kultury. Zauważyłem jednak, że ostatnimi czasy porusza się coraz więcej kwestii politycznych, chyba z powodu pogarszających się czasów, dlatego też być może czeski slam jest na najlepszej drodze, aby stać się na prawdę dobrym przykładem poezji performatywnej. Ponieważ w pierwszej kolejności powinno chodzić o poezję i o zdolność życia tekstem.
1 Oryginalnie cimrmanovstvím, co stanowi odniesienie do Járy Cimrmana, bohatera licznych komediowych słuchowisk, opowiadań i sztuk teatralnych. Postać tę stworzyli w 1966 roku Ladislav Smoljak i Zdenek Svěrák.
Ondřej Thaisz alias DOK†OR FAUS† – urodzony w 1988 roku we Frýdku-Místku na Śląsku (alias Fety-Maty). Zbyt poważny jak na czeski slam, zbyt lekkoduszny na slam amerykański, dysharmonijny, ale szczęśliwy.
Podczas studiów w Ameryce uważany byłem za antypodę patosu lokalnych slamerów, kiedy udało mi się wygrać regionalne filadelfijskie eliminacje swobodną adaptacją Ginsbergowskiego A Supermarket in California, w domu moje teksty katalizowały w sobie odrazę do czeskiej błazenady, powierzchowności i gierek, którymi ta scena jest przeżarta.
Pięć moich (nie)slamowych wierszy wydrukowali w USA i zapłacili za nie. Pieniądze przepiłem i przesrałem.
Jako post- metamodernistyczny egzystencjalista z radością plączę się w walecznych esejach na temat cierpień młodych Słowian z peryferii Europy, kryzysu tożsamości i wojującego ateizmu.
Do slamu zaprowadzili mnie Ołomuniec i Bob Hýsek, dlatego jestem z obiema tymi istotami związany na zaawsze. Slamowałem w licznych miastach, krajach i festiwalach. Chwilowo zajmuję się recyklingiem slamu w Londynie.