Maciej Mikulewicz: Jak ważna dla czeskiej sceny slamerskiej jest improwizacja poetycka?
Bob Hýsek: Przez pewien czas wydawało się, że definiuje ona czeski slam – przed dziesięciu laty Jakub Foll, Bohdan Bláhovec, Bio Masha bezkonkurencyjnie nadawali mu kierunek, zwyciężając wszędzie, może też dlatego, że sędziowie właśnie za to przydzielali im dodatkowe punkty… Jeszcze przed trzema laty bardzo trudno było pokonać nieustannie improwizującego Metoděja Constantina (doświadczył tego także Poznań)… Ale na przykład także fundamentem Ołomunieckiej sceny od zawsze byli członkowie grup improwizatorskich jak Daniel Kunz, Saša Dvořák, Zua Švierčková i inni… Jednakże nie ustaje rozwój i dziś czeska scena jest bardzo zagęszczona, trzeba prezentować wszechstronne wystąpienia, pełne żarcików i puent, dlatego przygotowane teksty zazwyczaj wygrywają, zwłaszcza przy dużym ograniczeniu czasowym. (Nawiasem mówiąc, podczas czeskich ogólnonarodowych mistrzostw obowiązuje limit czasowy 3 minut, jednakże podczas eliminacji zdarza się 5 minut albo i brak limitu. Wtedy przeciwnie, często uda się zwyciężyć doświadczonemu improwizatorowi.) Nie zmieniło się natomiast to, że improwizacja przydaje imprezie smaku, pobudza, zaczyna się rozmowa o tym, jak się faktycznie czujemy, co jest dziś aktualne albo o tym, co podrzucą widzowie… A oni to kochają, zwłaszcza, kiedy taką twórczość widzą na żywo po raz pierwszy w życiu, wtedy mogą być dość zaskoczeni.
Jakie masz doświadczenia z improwizowaniem tekstu? Jako twórca, ale i jako widz…
Jako widz kocham to, że mogę brać udział w tym momencie „objawienia”, tego snucia nici z nicości, a bywa tak czasem nawet w przypadku niedoświadczonego performera… Bo jest w tym napięcie, oczekiwanie, czy się z tego wyplącze, i to pomimo upadków oraz tonięcia w niepewności… A gdy dokonuje tego mistrz, jak na przykład Foll – albo kiedy przed waszymi oczami uda mu się sprowokować udaną improwizację u partnera na scenie, jak się to Followi udało podczas Ołomunieckiego Duo slamu z Adamem el Chaarem, którego w drugiej rundzie swoim milczeniem (!) doprowadził do wspaniałej, swobodnej improwizacji – to jest to już przeżycie duchowe. Osobiście próbowałem tego na scenie tylko kilkukrotnie i do tego swobodnego, twórczego stanu podłączonego do podświadomości nigdy nie udało mi się dostać. Nie byłem więc zadowolony z „wykonania”, ale chyba było to autentyczne w przeciwieństwie do doświadczonych improwizatorów… W sumie nie wiem, czy wymaga to treningu, a może nie powinienem być takim perfekcjonistą i przyjąć tą niedoskonałość bardzo surowego „objawienia”. Pewnego razu w Pradze zostałem wyzwany do improwizacji chwilę przed północą na zakończenie międzynarodowego slamu… W skomplikowany sposób i z dużym wysiłkiem rozwijałem w zmęczeniu jakąś własną wizję, zamiast wyzwolić się z całego swojego bagażu, skupić się na obecnej chwili i nawiązać do głównego tematu imprezy, aby zakończyć to elegancko jakimś swoim spostrzeżeniem – a więc cenne doświadczenie, nawet jeśli dotarło to do mnie tydzień później.
Co tworzy udaną improwizację?
Wewnętrzny rytm. Aktualność. Kontakt z widzami. Autentyczność. Pokora. Przepisów jest wiele. Jakub Foll mówi o punkcie zero, z którego musi wyjść – z pustki, z której wyłoni się opowieść wywołana słowami widzów. Bio Masha wybierze sobie jakąś charakterystyczną rolę, na przykład dziewczyny dotkniętej głupotą i konsumeryzmem i, jakby w dialogu wewnętrznym, szybko i ironicznie sypie frazami. Bohdan Bláhovec w transie rozwija swoje gotowe łańcuchy metafor, więc jest to w połowie improwizacja, a w połowie echo. Dan Kunz stara się cały czas podtrzymywać komunikację z publicznością i zachowywać się wbrew jej oczekiwań, robi to w sposób bardziej teatralny niż literacki. Saša Dvořák z pomocą widza określa jakiś społeczny setting i postać/-ci (typowy bezdomny, dworzec) i rozkręca wielogatunkowy dialog lub monolog. Viktor Hanačík przy pomocy łysiczek wybiera się w kosmos i stamtąd swoją wręcz konserwatywną dykcją poetycką opisuje, co widzi. A wszyscy odnoszą sukcesy, każdy z nich gdzieś wygrywał. Każdy musiał znaleźć swój własny dostęp do źródła.
Jak przygotowywać się do improwizowania?
Trzeba się porządnie wyspać, być dobrze najedzonym i pić dużo płynów, jak w każdym sporcie. 🙂
Najważniejsze – improwizator, ale też i każdy inny poeta, musi żyć. Musi podróżować, obserwować świat, przysłuchiwać się ludziom. Wokół nas – w nas! – jest ogrom materiału, wystarczy się na niego aktywnie otworzyć.
Istnieją podejścia i techniki, o których inni wiedzą więcej, ale np. Dan Kunz pokazał nam raz krótkie, pięciominutowe ćwiczenie: 1. Chodzić wokół i nazywać rzeczy. 2. Chodzić wokół i nazywać rzeczy z czułością. 3. Chodzić wokół i nazywać rzeczy ze złością. 4. Chodzić wokół i nazywać je metaforycznie. To był kopniak! Głowa się na tych emocjach dobrze rozkręciła i od ręki można było napisać ciekawy tekst o praktycznie czymkolwiek.
Czy organizowane są w Czechach slamy, na których każdy improwizować musi?
Nie odbywają się, chyba z tego powodu, że w żadnym kraju nie ma aż tylu porządnych improwizatorów. Gdyby się taki slam odbywał, to musieliby się zjechać z całego kraju (co byłoby drogie). No i jak dopilnować, że to faktycznie impro, a nie coś wcześniej przygotowanego? Adam el Chaar chyba w jednym ze swoich nastrojonych refleksyjnie reportaży zauważa, że nie istnieje czysta improwizacja, czysta twórczość w danej chwili. To by była zbyt wielki geniusz, no i po prostu tak zwyczajnie nie działamy. Raczej w tej chwili zbieramy strzępy czegoś już przeżytego i sformułowanego w duchu, przypadkowo zasłyszane repliki innych slamerów, spostrzeżenia z lektury, urywki rozmów usłyszane przed slamem na sali… Nowe jest w tym ułożenie, powiązania. Posłuchaj Bláhovca: ma kilka kluczowych słynnych mantr (dawniej np. „má vina made in China”, wymawiana fonetycznie dla rymu), z których odbija się do nowych powiązań, a jednocześnie powracają do niego echa dawnych występów, które zaraz rejestruje i ironizuje.
Właściwie nawet nie wiem, czy taki turniej miałby sens. Miałby mniejsze tempo (od czasu Anatola Svahilca kadencja czeskich slamów szybko rosła), a głównie – nie każdemu improwizacja akurat tego dnia zaskoczy, a w odróżnieniu od grup improwizatorskich nie uratuje cię zespół, podczas gdy z przygotowanym tekstem da się całkiem pewnie wystąpić, nawet jak się jest przeziębionym, a głowa nie za bardzo działa. W skrócie myślę, że dla widzów idealnie jest doświadczać tej kombinacji obu podejść. Poza tym wielu slamerów korzysta z obu metod w ramach jednego wiersza – wewnątrz pewnej danej struktury jest okienko na improwizację, kontakt z publicznością… I zaraz są za to dodatkowe punkty. Czasami zbytnio nie wiemy, czy tekst jest improwizowany, czy napisany, tak dziwnie jest wypowiadany, a tak na prawdę to bez różnicy, interesuje nas treść – a oto widzimy, że przygotowany tekst ma zawsze przewagę i odwrócić ją da radę tylko wyjątkowa charyzma wyjątkowo dobrze przygotowanego i doświadczonego fachowca. Metoděj Constantine do dziś wygrywa eliminacje, zwłaszcza gdy ma wystarczająco dużo czasu i przestrzeń, żeby wejść między widzów i się z nimi popieścić.
Bob Hýsek (*1974) – tłumacz (Charles Bukowski, Philip K. Dick, Ted Chiang, Nick Cave i inni), wykładowca w Katedrze Anglistyki i Amerykanistyki na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu im. Jana Palackiego w Ołomuńcu (slam poetry i przekład literacki), kierownik Pracowni Przekładu Artystycznego na UP, organizator slamów poetyckich od 2006 roku (wraz ze stowarzyszeniem Detour Productions organizuje między innymi Mistrzostwa Czech w slamie poetyckim).