Od redakcji: Wśród młodych poetek/poetów i krytyczek/krytyków poezji coraz popularniejsze wydają się zawody i wykształcenia inne niż związane z tradycyjnie literackimi filologią i filozofią. To zjawisko dość nowe, w tym sensie, że wyraźnie przyspieszyło w ostatnich latach – i, jak od jakiegoś czasu nam się zdaje, poważnie wpływa na kształt tak zwanego środowiska. W związku z tym pytamy przyjaciół 8. Arkusza, posiadających owe inne, ciekawe zaplecza, o to, w jaki sposób wpływają one na ich (około)literacką pracę – i vice versa.
Jak twój zawód i wykształcenie wpływają na twoje pisanie (i proces, i efekt końcowy)?
Często podchodzę do wiersza jak do planu badania empirycznego. Choć w nieco odwróconej kolejności – tutaj znam rezultat, nie znam metody, w eksperymencie jest oczywiście na odwrót. Hipotezę odzwierciedla pomysł na wiersz, żonglowanie zmiennymi – sam proces pisania. Nigdy nie ukrywałam, że proces tworzenia jest dla mnie ciekawszy niż treść, forma i w ogóle efekt.
W zasadzie wszystko, co piszę, jest w jakiś sposób związane z moim wykształceniem/zainteresowaniami. Nie mam pojęcia, o czym pisałabym bez tych narzędzi leksykalno-metodologicznych; obawiam się, że w ogóle nie pisałabym.
Jak twoje pisanie wpływa na twój zawód/pozaliterackie aktywności?
Nie wiem, szczerze mówiąc, czy jest jakiś związek przyczynowo-skutkowy w tę stronę. Chyba jednak proces twórczy jest u mnie analizą rzeczy, z którymi stykam się na co dzień – ma to pewien sens, jeśli potraktujemy twórcze libido jako syntezę doświadczeń i najwyższy etap samorozwoju, tak jak zakładają niektóre koncepcje psychologii humanistycznej. Przychyliłabym się więc do teorii Maslowa: najpierw doświadczenie codzienności, później tworzenie. Doświadczenie pisania miało u mnie zapewne wpływ na wybór zagadnień badawczych dotyczących synestezji i osobowości twórczej; ale też nie w całości, bo po prostu osobowość to struktura psychiki, która najbardziej mnie interesuje i lubię ją analizować z różnych perspektyw.
Jeśli mógłbyś/mogłabyś wybrać jedną rzecz ze swojej pozaliterackiej „niszy”, którą twoim zdaniem warto byłoby, żeby wiedzieli wszyscy piszący – co by to było?
To temat-rzeka. Nie trzeba nikomu mówić, że w Polsce mamy okropne lagi w nauczaniu biologii i w wiedzy psychologicznej (jedno z drugiego trochę wynika). Psychologia i podstawy medycyny w ogóle powinny być przedmiotem szkolnym, podobno są takie plany.
W dobie popularności liryki mocno skupionej na tematach społecznych chciałabym, aby pisząca i piszący mieli świadomości odnośnie do roli ich własnej psychiki i konstytucji osobowości w postrzeganiu tychże kwestii. Niestety, to w przypadku polskich poetów/poetek wcale nie jest oczywiste. Rola istotności pewnych błędów poznawczych – które przecież popełniamy wszyscy – jest ogromna. Do tego, co nas łączy, dochodzimy przez to, co nas odróżnia od innych. Spojrzenie na sprawy społeczne zawsze załamuje się na naszej własnej soczewce; świadomość tego pozwala lepiej konstruować zapis tego spojrzenia w formie wiersza. Chciałabym zrehabilitowania wagi tego indywidualnego spojrzenia, bo trochę zaczęliśmy je lekceważyć.
Chciałabym też, żeby ludzie nie żonglowali nonszalancko terminami medycznymi i fizjologicznymi jak popadnie („relacje afektywne” np.), bo to niszczy życie diagnostom – po upowszechnieniu się tych terminów w codziennym języku i nabraniu przez nich subiektywnego zabarwienia, to wszystko musi zostać usunięte z kryteriów i zastąpione nowym terminem. Taka kariera spotkała choćby pojęcie „upośledzony intelektualne”, na początku moich studiów jeszcze całkiem neutralne, dziś w diagnostyce niedopuszczalne. Żeby nie wspomnieć o debilitas mentalis czy „kretynizmie”. Czepiam się? Pewnie tak. W przeciwieństwie do szafy, w pojęciach lubię mieć anankastyczny ład i porządek. Synonimem piekła jest brak logiki.
Nina Manel – mieszka w Krakowie. Autorka tomu „Transparty” (Biuro Literackie, 2019).