Kamil Bujny – (Nie)improwizowany okular [rec. J. Bargielska „Dziecko z darów”] (09.2020)

Nowy tom Justyny Bargielskiej to w dużej mierze kontynuacja znanych dotąd z twórczości poetki wątków i tematów. W Dziecku z darów pojawiają się zatem takie kwestie, jak macierzyństwo, kobiecość wraz z jej kulturowym znaczeniem i funkcjonowaniem, religijność czy doświadczanie opresji. Ta ostatnia wydaje się najważniejsza i najszerzej poprowadzona, a odnosi się do społecznych wymogów skierowanych zarówno w stronę kobiet (a przede wszystkim matek), jak i własnych, codziennych wyborów. Bohaterka Bargielskiej jest bowiem cały czas wystawiana na różnego rodzaju próby, które nierzadko sama sobie wyznacza, licząc na to, że w ostatecznym rozrachunku zatrze się różnica / między stratą a zyskiem

Wiersze z Dziecka z darów zdają się wynikać z potrzeby przeprowadzania na samym sobie różnych eksperymentów (przede wszystkim myślowych, związanych z projektowaniem wielu wizji rzeczywistości, w której bierze się lub potencjalnie może brać się udział), testujących zarówno sam język i jego możliwości, jak i elastyczność własnej wyobraźni. Obrazy, jakie kreuje poetka, stają się filtrami, pryzmatami i przyjmowanymi przez podmiotkę perspektywami poznawczymi, służącymi z jednej strony udziwnianiu codzienności, a z drugiej – jej redukowaniu, szukaniu sposobu na najprostsze wyrażanie siebie i otaczającego ją świata. W jednym z felietonów dla „Tygodnika Powszechnego” Bargielska, opowiadając o obserwacji „Śnieżnego Księżyca”, pisze: odłamuję kawałek cienkiego lodu, którym pokryte jest jezioro, i przyglądam się księżycowi przez tę tafle. „Jaki piękny” – mówię i podaję ten improwizowany okular kolegom zanurzonym obok mnie. Biorą, patrzą …”1. Ta perspektywa „patrzenia przez coś” powraca w recenzowanym tomie wiele razy, staje się sposobem na ukazanie mechanizmów powodujących zapośredniczenie myślenia i mówienia nie tylko w kulturze czy naturze, ale także w płci i społecznych konwenansach. We Wszystko dla tym pryzmatem staje się znak, który nie jest u Bargielskiej dany sam w sobie, tylko wymaga ciągłego redefiniowania i tłumaczenia: Czasem wydaje mi się / że nie ma znaku, którego nie mogłabym przepisać wyraźniej. Dla poetki proces „przepisywania znaków” staje się tym, czym w felietonie dla „Tygodnika Powszechnego” okazuje się kawałek lodu – „improwizowanym okularem”, sposobem na objaśnianie świata: Jedyne, czego może spróbować przepisywacz znaków, / to siąść w ciemnościach i tłumaczyć ludziom, / zwierzętom, ptakom, glizdom i kamieniom: / to, że zgasły, nie znaczy, że nigdy nie świeciły.

Dla ostatniego tomu autorki Bach for my baby istotna okazuje się również kwestia pozorności. W wielu wierszach podaje się w wątpliwość to, co na pozór prawdziwe czy niepodważalne. Dla Bargielskiej wszystko, łącznie z rodzicielstwem, jest iluzoryczne, umowne, a niekiedy wręcz na tyle w sobie sprzeczne, że niemal niemożliwe do zaistnienia czy pogodzenia. Z tego też powodu w jej utworach regularnie powracającym środkiem literackim jest paradoks, a uczuciem stale towarzyszącym czytelnikowi podczas lektury staje się zdziwienie. Wspomniane liczne wewnętrzne niezgody, obecne nie tylko na poziomie poetyckiego obrazowania, ale także samego języka, pojawiają są m.in. we Fragmencie legendarnych koordynat, wierszu, który przez swój quasi-moralizatorski wydźwięk przywodzi na myśl Przesłanie Pana Cogito Zbigniewa Herberta. Podmiotka zwraca się w nim do czytelnika: na pierwszy rzut oka odróżniaj srebro od białego złota, domagając się, by ci, co płaczą, / jakby nie płakali, jednocześnie żyjąc, jakby nie żyli. Na tym przykładzie widać, jak skomplikowana i w gruncie rzeczy niespójna jest perspektywa „ja” lirycznego: z jednej strony wskazuje on na to, że nie należy ulegać iluzji, że trzeba sięgać wyłącznie po prawdę, a z drugiej, że powinno się żyć tak, jakby się nie żyło wcale. Jest to gest powtarzany w wielu utworach, skierowany równocześnie w dwie strony: w ponowoczesną krytykę oraz w stronę dawnych paradygmatów, zakładających, że możliwe jest pełne objaśnienie i zrozumienie świata. W dalszych wersach cytowanego wiersza mowa również o „patykach z prawdziwego drewna”, które stają się symptomatyczne dla całego tomu. Wprawdzie trudno mówić o niedrewnianym patyku, jednak wprowadzenie do tekstu tego pleonazmu powoduje u odbiorcy niepokój i pojawienie się w jego głowie myśli, każącej wziąć pod uwagę na pozór proste pytanie: „czy może istnieć inny, jeszcze niezdefiniowany, rodzaj patyka – na przykład szklany lub plastikowy?”. To zagadnienie stricte fenomenologiczne, domagające się redukowania sensów, treści i znaczeń do minimum – tak, by móc uchwycić rzecz samą w sobie; to, co o niej (i tylko o niej) świadczy. Ten – w tym wypadku językowy – chwyt, wyrażany w innych wierszach tautologiami czy wewnętrznymi logicznymi sprzecznościami, przenosi uwagę odbiorcy z samego utworu i jego treści na pozatekstowe realia (związane z macierzyństwem, ekologią czy religijnością).

Podmiotka Bargielskiej to postać rzucona w wir zdarzeń i obrazów, z jednej strony kontrolująca to, co się wokół niej dzieje, a z drugiej – całkowicie zagubiona, niezdolna do działania. Rzeczywistość jest dla niej znakiem, który należy nie tyle odczytać czy zrozumieć, ile twórczo naznaczyć, nadając mu sens – dlatego też w nowym tomie autorki Dwóch fiatów pojawia się tyle autotematyzmu (m.in. w Tracker wychodzenia z żałoby, Wszystko dla). O ile jednak ciągle „zwalają” się na nią zdarzenia i różne sytuacje (tak jak wtedy, gdy „Wszystkie obudziłyśmy się (…) spuchnięte” czy „Niosłam mamie coś z apteki i ptak / narobił mi na głowę), o tyle nie pozostaje ona wobec rzeczywistości zupełnie bezradna. Może na przykład wybierać ojców narodzonych już dzieci (Gdy stoję nad tobą, / spierając się, kto będzie dla ciebie lepszym ojcem), szukać alternatyw czy decydować o tym, co się z nią stanie, gdy skończy się sezon (Ja poproszę, żeby mnie spalono). Wprawdzie podmiotka zdaje się tkwić w nie-miejscu (jak w Spawn point, gdzie czytamy Musieliśmy się zatrzymać / pośrodku niczego), pomiędzy praktyką a teorią i działaniem a biernością (jak w Wyglądasz dziś jak ośrodek maryjny, powiedział kolega: I strach, że dziecko spadnie, pewność, że uleci), jednak zdaje sobie ona sprawę z tego, że jest w stanie twórczo działać, bo jej słowo i wyobraźnia są w jakiś sposób władne. Dobrym przykładem tej twórczej aktywności są dwa wiersze – Lajwidło i W sobotę, które wzajemnie się nie tyle oświetlają, ile dopełniają czy nawet prowadzą: to, co w pierwszym ukazane jest jako brak i minus, w drugim przeradza się w obecność i plus. W Lajwidle Bargielska prowadzi refleksję nad śmiercią i obojętnością świata na odchodzenie psa, Kory, który umiera i nawet o tym nie wie, natomiast w drugim utworze podmiotka wyznaje: Wystrugałam z kawałka kory głowę psa, / do którego można było włożyć własne oko. W zestawieniu tych dwóch tekstów widać, w jaki sposób poetka szuka sensów, starając się z jednej strony uzyskać wewnętrzne porozumienia (pomimo wspomnianych sprzeczności), tak by oswoić otaczającą ją rzeczywistość, a z drugiej poradzić sobie ze stratą – jakby w kontrze do tytułowego daru (o którym na łamach „Magazynu Wizje” trafnie pisała Joanna Orska) – stającą się wiodącą emocją tomu. Nie ma psa Kory, ale jest za to pies z kory – można by powiedzieć, próbując w jednym zdaniu wyrazić postawę poetki wobec tego, co się jej przydarza. Czy to jednak to samo? Czy to jakaś rekompensata dotkliwej straty? Czy to nie jest czasem niedrewniany patyk? Iluzja? Falsyfikat? Być może, ale, parafrazując pierwszy wers wiersza Kapitanie, tu Sally: nieważne, czy to prawda, ważne, czy się przyda.

1 J. Bargielska, Z lodu, powietrza i ognia, [w:] „Tygodnik Powszechny” 2020, nr 16, s. 49.


Kamil Bujny – ur. 1996, absolwent kultury i praktyki tekstu: twórczego pisania i edytorstwa, student filologii polskiej oraz publikowania cyfrowego i sieciowego na Uniwersytecie Wrocławskim. Współpracuje z portalem Teatr dla wszystkich.