Juliusz Pielichowski – wiersze (03.2021)

Wiersze i ludzie

Jest historia człowieka, który przechodzi z jednej strony ulicy
na drugą, dniem i nocą, o każdej porze roku, zauważany i niezauważany;

o każdej porze roku, dniem i nocą, cały czas tylko przechodzi z jednej
strony ulicy na drugą; to histeria człowieka, który cały czas przechodzi

z jednej strony wiersza na drugą, dniem i nocą, o każdej porze roku, zauważany i niezauważany; to człowiek, o każdej porze roku, dniem

i nocą, powtarza tylko tę jedną, może myśl, sobie, z jednej strony wiersza
na drugą, że coś zostało sfałszowane, w tych wierszach, i w tych,

ludziach.


Sprawianie

Ojciec patroszy rybę. Patrzysz, jak dłonią delikatnie wygarnia wnętrzności. Kilkanaście sekund wcześniej walczyła o życie. Tyle upływa między życiem a mięsem, w tobie.

Tu jest ten skraj, w tobie. Dla starych ludzi. Gdy patroszysz świat, i on ciebie patroszy. Stąd są te wiersze, sprawiane.

Spluwane w pusty brzuch ryby.


Lipiec (Grochów)

Wszystko w mieście pokrył pył.
Jakbyśmy żyli na pustyni, mówisz.
Jakiś facet leży pod płotem. Chyba umiera,
mówię. Przez chwilę patrzymy. Zasypuje go,
substancja. Idziemy dalej, dopóki jest.
Mijamy ciało, które od wczoraj rozkłada się
na trawniku. Zakop je, mówisz.
Bezpańskie psy, myślę, nimi jesteśmy.
To chyba topole, mówisz, to one
tak pylą. I lipy, nad
ludźmi.

2020


Ktokolwiek, widział

Jesteś jak ten menel, którego ostatnio tu znaleźli,
poprzypalanego zapalniczką, jego trupa; jest jak ten
trup, przypalany tutaj zapalniczką, którego ostatnio
w nim znaleźli; ten wiersz, przypalany zapalniczką,
jesteś, w którym ostatnio kogoś znaleziono, gdy się
wił z bólu, czy co tam mu robiłeś; ty, od wierszy.


Wszywka o poezji osamotnionej

Samotność ciał, ich ślepe uliczki. Gdzieś w środku trwają ekshumacje. Nigdy wcześniej nawet nie słyszałeś o tych ludziach, których w tobie znajdują. Jedna twarz wydaje cię się znajoma, ale mylisz się. To nie jesteś ty. Nigdy nie byłeś. Twoja twarz już dawno została usunięta, razem z innymi, które kochałeś. Powtarzani bez końca, ludzie w końcu znikają z pola widzenia. Zostają po nich wydrążone wiersze, nieistnienia pełne. Istnienia niepełne. Rozpacz to ostatnie święte słowo. Nie odbieraj go rozpaczającemu w sobie. Bez niego nic nie stanie między nim a śmiercią. Wejdzie w nią i nic już go nie zatrzyma. Umrze z braku innej możliwości. Bo czymże stało się życie, sprowadzone do siebie samego. To nie jest pytanie. Nie wiesz, co to jest. Dopuszczasz do siebie wszystko. Patrzysz, jak wchodzi na twoje wiersze i robi z nimi, co chce. Rano dowiadujesz się, że ktoś zaczął cię obserwować, nie znasz go. Nie znasz człowieka, który zaczął cię obserwować. Nie wiesz, czy cieszyć się z tego, że ci o tym powiedziano. Nie wiesz, co to jest, co mówi tak do ciebie, gdy mówi, zwłaszcza takie rzeczy.


Juliusz Pielichowski – poeta, tłumacz z języka angielskiego. Opublikował tom wierszy Czarny organizm (Mikołów 2019). Przekłada na język polski eseje i pisma H. D. Thoreau (O chodzeniu, Lublin 2019; wybór z Dziennika, „Literatura na Świecie” nr 9-10/2020). Przygotował wybór szkiców i opowiadań Elizabeth Bishop (Amerykańska Szkoła Pisania, razem z Andrzejem Sosnowskim i Marcinem Szustrem, Stronie Śląskie 2020), a ostatnio, z angielskiego przekładu, spolszczenie zaginionego opowiadania Marka Hłaski (Diabły w deszczu, Mikołów 2020). Mieszka w Krakowie.