Jakub Skurtys – Our Happy Hardcore [rec. J. Kulikowska „Hejt i inne bangery] (03.2019)

Hejt i inne bangery, debiutancki tom Justyny Kulikowskiej, wydany przez krakowski Ha!art w wojowniczej serii pod redakcją Mai Staśko, zdążył już podzielić nielicznych czytelników poezji. Nie robię tego często, ale skoro już samym tytułem autorka zaprasza do wejścia w internetową przestrzeń hejtu i młodzieżowego slangu (banger to inaczej hit muzyczny lub ostra impreza), zerknijmy na lubimyczytać.pl. Tam dowiemy się, że jest to bezsprzecznie najlepszy debiut roku, albo też: no to jest bardzo złe, szkoda strzępić ryja (to akurat Annie Warhol – czyli Anna Fiałkowska). Trudno o większy rozstrzał w ocenie współczesnego tomu, na ogół trudno też jednak o większe zainteresowanie, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z klasyczną książką poetyką. Jedno się zatem Kulikowskiej udało z marszu: dla niektórych stała się przedmiotem hejtu, a innym zapodała kilka niezłych bangerów, choćby odświeżając Scootera (Szanuję Scootera, jak pigułkę, pęknięcie / w moim/jej wewnętrznym rusztowaniu z Z muzyki rozrywkowej).

Zacznijmy od oczywistości. Hejt… jest tomem pełnym gniewu, dziewczyńskiego wkurzenia, dosłowną wręcz realizacją frazy z iuvenes dum sumus Szczepana Kopyta: gdzie przykuca i wiąże sznurowadło/ mogłaby się powiesić ale stawia na wkurw. Ma to swoje zalety, ma też wady. Do tych pierwszych zaliczyć można językową energię, zdolność do artykulacji skrajnych emocji, politykę afektywną wiersza, poruszanie istotnych – zwłaszcza w dobie #metoo – kwestii społecznych i tożsamościowych. Wszystkie te elementy mogą się jednak zmienić w zarzuty wobec książki Kulikowskiej: że poza afektywną obróbką czytelnika nie ma tu intelektualnej pożywki, że różnica płciowa ma charakter ekskluzywny, a sama poetka nie ma pomysłu na reorganizację wspólnoty (choćby takiego, jaki odnalazł Tomasz Bąk pod pojęciem „kolektywów schizofrenicznych”), że gniew szybko się wyczerpuje i wierszom grozi schematyczność, a aktualność tego modelu zaangażowania zbyt podatna jest na chwilowe mody. Antycypuję w ten sposób zarzuty, z jakimi tom zapewne się spotka, gdy po pióra sięgną bardziej wytrawni czytelnicy.

Ciekawe wydaje się to, że choć Kulikowska uderza w rewolucyjne i buntownicze tony, to jednak respektuje pewien poetycki porządek, choćby wykorzystując w charakterze alegacyjnym słowa Kiry Pietrek. Sam styl wierszy autorki też nie jest oderwany od tego pola, potrafi oczywiście zaskoczyć, ale komuś, kto śledził uważnie straż przednią z ostatnich kilku lat, może się nawet wydać znajomy. Hejt… przenosi bowiem to, z czym spotykaliśmy się w kolejnych odsłonach „Rozdzielczości Chleba”, w przestrzenie poezji tożsamościowej. Jest tu więc dużo – już słychać narzekania – wulgaryzmów, netykiety, eksponowania kodu językowego, zapożyczania się w rozmaitych hasztagach (np. stron WWW. #Linie_nażarte_śliskie_jak_węże. z wiersza Metrykom). Na skutek immersji w cyberprzestrzeń język Kulikowskiej zdaje się mutować z narzędzia komunikacji w narzędzie kompulsywnej ekspresji. W tych momentach zbliża się autorka do cyberżulerki, zaśmieca tekst, bałagani w znakach. Są jednak i takie odsłony tego wirtualnego sabotażu, które okazują się niebywale wręcz liryczne, gdy spod gniewu, psującego komunikat, przemawia klarowna, wręcz modernistyczna wzniosłość. Górę biorą wówczas chwyty znane raczej z wierszy Tomka Pułki czy Macieja Taranka: organizowanie tekstu wokół „bezdusznie” rytmicznych powtórzeń, które dawniej zyskałyby miano paralelizmów składniowych, dziś zaś kojarzą się raczej z formułami kodu programistycznego, nagłe zerwania komunikatywności oraz balansowanie między językiem maszyn i zsubiektywizowanym, emocjonalnym rozpadem:

Ta fraza będzie brzydka, tak brzydka jak moja wypłata.
Wiesz, przerzuciłam się na tytoń, bo ekonomiczniej.

Ta fraza będzie bezczelna, tak bezczelna jak dłonie na tyłku.
Wiersz, pierdolnęłam typa w twarz, bo ich tam nie chciałam.

Ta fraza będzie brutalna, tak brutalna jak kopnięcie w brzuch.
Wiesz, musiałam zmyć z siebie brud, bo zasłoniłam oczy.

Ta fraza mówi: błąd jest cechą systemów
I gatunków.

                                        (Dziękuję)

Czy ta fraza rzeczywiście jest taka, na jaką się zapowiada? Raczej nie. To oczywiście zmyłka, bo Dziękuję doskonale spełnia reguły dość klasycznego nawet liryku, z eleganckim podziałem na cztery dystychy, z konsekwentną anaforą w wersie pierwszym i apostrofą w drugim, z jukstapozycją, zestawiającą w każdym zdaniu dwa odrębne porządki semantyczne. „Ta fraza” – jej polityczny potencjał oporu – wydarza się jednak w sferze obietnic, zapowiedzi, w performatywnym samodefiniowaniu się, przechodzącym w metajęzykową procedurę. Hejt… stawia bowiem podobne pytania do tych, jakie postawiły z jednej strony „zaangażowane” książki Góry, Kopyta i Bąka, z drugiej zaś cybernetycznie nadświadoma liryka Pułki i całej „Rozdzielczości Chleba”: jak połączyć formalizm z polityczną aktywnością?, jaka analogia jest w stanie ukazać oba te reżimy produkcji sensu jako współzależne?, jakie zobowiązania etyczne wyciągnąć z pozornej niewinności językowego kodu?

Tom Kulikowskiej warto przeczytać jako pewien głos w procesie zmieniających się trendów współczesnego języka poetyckiego. Radek Jurczak w swoim głośnym debiucie problematyzował niedawno kwestię „pamięci zewnętrznej” i dotykowego ekranu, jako medium dla nowych sposobów działania. Kulikowska prowadzi tę refleksję jeszcze dalej, ucieleśnia ją, ale też dehumanizuje: Zlizać historię przeglądarki, jak zwierzę zlizuje/ę z siebie brud,/ wyciszyć dźwięk albo złamać frazę pulsującą w środku (Liż). Można by złośliwie stwierdzić, że jedyne, co dodaje poetka do dykcji znanych z Zebrało się śliny (2016), to kobieca perspektywa gruntownie wkurzonej podmiotki, „która nie przeprasza”. Ten dodatek jest jednak drobny, ale znaczący, bo destabilizuje męskocentryczną na ogół kategorię awangardowego eksperymentu. Jego echa znajdujemy w nowej poezji począwszy od instrukcji obsługi czy destrukcji gramatyki w wierszach Góry, przez zmagania z zaimkiem „się” u Rybickiego, Pułki i Taranka, po próby zniesienia dystansu między pismem i działaniem u Kopyta czy Bąka. W tym sensie kończące tom:

Wszyscy byliście zajebiści, wszyscy byliśmy zajebiści.
Mieliście/mieliśmy chłodny dystans, gdy płonęły miasta.

Wszyscy byliście zajebiści? Wszyscy byliśmy zajebiści?

                                        (Kurwy)

to bardziej wulgarne, ale oparte na podobnej grze afektów oskarżenie, jakie znajdziemy np. w Kółku graniastym Ilony Witkowskiej: my tu się śmiejemy, oni tam umierają. // więc co? mamy się nie śmiać? / kiedy się nie śmiejemy, to też umierają.

Może przyjdzie kiedyś taka chwila, gdy pisana z kobiecej perspektywy, warsztatowo sprawna synteza różnych dykcji zaangażowanych i eksperymentów językowych z ostatnich lat wyda nam się historycznym artefaktem. Będzie to znaczyć mniej więcej tyle, że jako odbiorcy poezji (społeczeństwo?) jesteśmy już gdzieś indziej. Ale to nie jest ta chwila. Na razie płynnie funkcjonujemy między hejtem a bangerem, i jest to dość niespodziewana konsekwencja wiecznego święta po końcu czasów, górnolotnej fikcji „tego życia bez faktów”, które w pierwszym tomie zapowiadał Andrzej Sosnowski (Spacer przed siebie). Kulikowska próbuje w tym elizejskim letargu namieszać i – zwłaszcza jak na debiutantkę – robi to bardzo skutecznie.

Justyna Kulikowska, Hejt i inne bangery. Korporacja Ha!art, Kraków 2018.


Jakub Skurtys – ur. 1989, krytyk literacki, asystent w Instytucie Filologii  Polskiej