Z Magdaleną Tyszecką, mistrzynią Trzecich Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego rozmawia Maciej Mikulewicz.
Trzecie slamerskie mistrzostwa gościło, podobnie jak do tej pory, poznańskie Centrum Kultury Zamek. Dwa ogólnopolskie turnieje – ostatniej szansy i finałowy odbyły się 18 maja pod namiotem Festiwalu Poznań Poetów i zwieńczyły kilka miesięcy slamowania w Bydgoszczy, Gdańsku, Gdyni, Gnieźnie, Krakowie, Poznaniu, Toruniu, Warszawie i Wrocławiu.
Maciej Mikulewicz: Jak to się stało, że slamujesz? Występujesz od niedawna, prawda?
Magdalena Tyszecka: Pewnie się będę mocno powoływać na Rudkę Zydel… W czerwcu zeszłego roku w Krakowie podczas Festiwalu Miłosza pierwszy raz poszłam na slam i Rudka go wygrała, a myśmy z przyjaciółką miały po prostu łzy w oczach. Podeszłyśmy, ona nas przytuliła, byłyśmy pod wielkim wrażeniem. Ja gdzieś coś czasem pisałam, ale nigdy wcześniej nie brałam udziału w takim wydarzeniu. W październiku okazało się, że Rudka prowadzi warsztaty w Kolanku No 6. Cieszyłam się, że będę mogła chwilę z nią porozmawiać, że przeczyta coś mojego, a ona zachęciła nas wszystkich do wystąpienia na turnieju, który miał być ich zwieńczeniem. No i spróbowałam, przerażona tym, jak dużo było ludzi. Nie przeszłam nawet jednej rundy, złapałam za to zaproszenie do warszawskiego Worka Kości i tam wygrałam po raz pierwszy. W Krakowie było ciężko, bo ja mówię rzeczy raczej poważne, a tutaj przeważają zwykle teksty humorystyczne albo ironiczne, czy polityczne… Ale parę razy się udało. Ja w ogóle dopiero od tego października wychodzę do ludzi i cokolwiek do nich mówię…
Twoje teksty, te pięć, które znam z finału mistrzostw, dotyczyły np. odchodzenia bliskiej osoby – twojego dziadka, ale wszystkie przekonywały autentycznością. Czy mówiłaś je po raz pierwszy na scenie? Byłaś wyraźnie wzruszona.
To jest ciekawe, co się stało. Na turnieju powiedziałam teksty z całego roku, które chciałam powiedzieć najbardziej. Co do dwóch z rundy finałowej, to jeden powstał pod koniec grudnia i mówiłam go już na Spoken Word Festiwal. Zawsze gdy napiszę tekst i jest on tak intensywny, najpierw wypowiadam go na głos do siebie i go sobie wtedy słucham. Czuję potrzebę, żeby te emocje z siebie zrzucić. Druga część powstała, kiedy z rodziną czekaliśmy na rozwój wydarzeń i bardzo się baliśmy, co będzie dalej, a wtedy dziadkowi się polepszyło. Powtarzałam swoje teksty wiele razy, ten drugi jest taki dosyć optymistyczny, że wszystko jest już w porządku…
Dlatego nigdy nie zdarzyło mi się przy nim wzruszyć. Brałam go za nawet zabawny. O niezręcznych rozmowach z tatą, gdzie na jednym wdechu poruszaliśmy wielkie sprawy – samą mnie to zdziwiło, że nie mogłam do końca powiedzieć go pewnym głosem, ale to jest doświadczenie slamu. Każdy turniej w pewnym stopniu jest inny, a ludzie, którzy mnie danego dnia słuchają, działają na mnie i potem ja inaczej mówię do nich.
Twoje teksty zawsze pokazują bardzo trudne sytuacje i pewną drogę wyjścia z nich. Nie mówię, że ich rozwiązanie, ale nie zostawiasz ich tam, gdzie je zaczynasz.
Oczywiście to jest w jakimś sensie obnażanie się, ale nie tylko to. Teksty powstają wtedy, kiedy wiem już, co chcę powiedzieć o tym, co się działo. Pisanie jest dłuższym procesem. To nie jest tak, że siadam w jakimś szale i zapisuję wszystko, tylko często noszę w sobie długo myśl i przychodzi moment, kiedy już wiem, co sądzę. To jest pisanie, przetwarzanie, czytanie na głos, nagrywanie i słuchanie. Czasami dopiero po jakichś dwóch tygodniach od napisania pierwszego zdania czuję, że to jest to. Staram się być ostrożna, zwłaszcza przy intensywnych albo bolesnych tematach. Ważę słowa, dlatego że później będę je mówić i to w końcu stanie się tym, co będę o danej sytuacji myśleć. Składam w jakimś sensie deklarację wobec mnie samej.
Według mnie one wszystkie kończą się w mniejszym lub większym stopniu buntem. Mówisz o ważnych, podstawowych sprawach – o rodzinie, wychowaniu, przyjaźni, miłości, śmierci, także samobójczej, kogoś bliskiego… ale na koniec zostawiasz widzów z mobilizującym jednak uczuciem.
Wow, nigdy nie myślałam o tym w ten sposób… Pierwszy tekst, który napisałam na slam, był mniej osobisty, bo człowiek, wiadomo, powoli dochodzi do tego, jak chce mówić. To jest tekst, który przeczytałam Rudce na warsztatach, wychodzący od cytatu nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości, gdzie ja mówię: faktycznie nikt mi nigdy pięknie nie opowiadał, że się boi, bo to jest brzydki sposób mówienia”, że zawsze ludzie się wstydzą tego, że się boją miłości. Rudka zapytała mnie, co czuję, kiedy to mówię. Powiedziałam jej, że jakiś sprzeciw. Na co ona, że słyszy gniew i zapytała mnie, gdzie ja to czuję, więc pokazałam ręką na obojczyk i dowiedziałam się do niej, że to aż słychać, że mnie dusi ten gniew. Także zgadzam się, że jak mówię, to dużo go jest, ale podobno to zdrowsze niż się smucić.
W finałowej rundzie spotkałaś się z Adelą Kiszką, w zeszłym roku finał odbył się między Aleksandrą Kanar i Rudką, która wygrała trzy lata temu, wszystkie was łączy sceniczna wiarygodność, bardzo osobiste teksty mówione w pierwszej osobie, waleczność… Zgodziłabyś się z tym, że to właśnie przekonuje publiczność?
Na pewno ważne jest utożsamienie się z tematem. To, o czym mówiła Adela, czyli dojrzewanie, niezgoda itd… każda kobieta przez to przechodzi, ale potencjalnie każdy może się tym utożsamić. Także z ironią i błyskotliwością czy lękiem przed marnowaniem potencjału. Rudka mówiła o czymś innym, ale Aleksandra też opowiedziała swoją historię. To są tematy, które bolą i właśnie dlatego chcemy ich słuchać. Często nie potrafimy czegoś nazwać i dobrze jest to znaleźć nawet w cudzych słowach. Nie wiem, czy tak będzie zawsze, może to się kiedyś znudzi, chociaż wątpię, bo to nie są rzeczy, które się zmieniają.
Magdalena Tyszecka (ur. 1995), lubi gadać. Na slamach od października. Zwyciężczyni 14 Spoke’n Word Festival i Slamu dla klimatu. Z innej twórczości specjalizuje się w opisach wydarzeń na Facebooku. Studiuje psychologię w Krakowie, więc według zasady woli to, co stare i lekko w ruinie. I cedzi fusy z herbaty przez zęby, bo po co komu sitko.