Sam Kriss – Miłość w czasach koronawirusa (03.2020)

Czy istnieje coś takiego, jak erotyka koronawirusa?

Pytam, bo jestem od kilku dni chory; siedzę w domu, kaszlę, świszczę i oglądam stare filmy. To zapewne tylko przeziębienie – zapewne nie ma się czym martwić. Ale jeśli kilka kolejnych akapitów wyda wam się cokolwiek skołowane bądź gorączkowe, przynajmniej znacie przyczynę. Zadzwoniłem na specjalną linię służby zdrowia i opisałem objawy. Gdzie się pan znajduje?, zapytał pozbawiony oblicza głos na drugim końcu. W Londynie, powiedziałem. To chyba wydało się głosowi podejrzane; moja odpowiedź w każdym razie mu się nie spodobała. Jaka jest najbliższa pana miejscowość? Londyn, stwierdziłem. No dobrze, odrzekł głos, zirytowany teraz i skonfundowany, tak, jakby jeszcze przed chwilą pozostawał zupełnie nieświadomy tego, że na południowym wschodzie wyspy skrywa się jedna z największych stolic świata. Jakie jest miasto najbliższe pańskiej lokacji? Londyn, odpowiedziałem. Jesteśmy skazani na zagładę.

W kwestii starych filmów, zauważyłem ciekawą rzecz – sposób, w jaki ludzie wykonują tam czynności, które absolutnie nie przeszłyby dzisiaj. Dotykają swoich twarzy; dotykają swoich twarzy nawzajem. Całują się w policzek. Dziś te gesty stają się jakby dociążone, nadmiarowe i niebezpieczne. Są potencjalnie wyrazem całkowitego oddania – jesteś dla mnie wszystkim, razem z zarazkami i całą resztą – bądź całkowitego okrucieństwa – jesteś dla mnie niczym, a dotykam cię tylko po to, by szerzyć swoją zarazę.

Kingsley Amis miał powiedzieć, że najseksowniejszą częścią nagiej kobiety jest jej twarz. To, co w jego czasach było bon motem, dziś jest symptomem. Wielkim, niedostrzeżonym psychologicznym przesunięciem naszej epoki okazała się całkowita erotyczna dewaluacja genitaliów i wzrost roli twarzy. Cyfrowe sieci pozbawiły tę ostatnią funkcji komunikacyjnych: dzięki internetowi, ludzie mogą nawiązywać przyjaźnie, tworzyć związki bądź kultywować urazy bez patrzenia sobie w oczy. Wszystko jest w dłoniach, w tekście. Jak wskazuje Richard Seymour [w The Twittering Machine], wcale nie mamy do czynienia z komunikacją – raczej z kolektywnym projektem inskrypcji, wielkim wspólnym pisaniem zaadresowanym do nikogo konkretnego. Jednak w rezultacie twarz obrócona została w naddatek, w sferę niebezpieczeństwa i pragnienia. Wielkie prawicowe narracje o islamizacji Europy i globalnej wojnie ras opierały się zawsze na przerażającej, pociągającej, fascynującej wizji kobiety o twarzy niedostepnej dla wzroku. W pornografii, niektóre aktorki pokazują wszystko poza twarzą – dostajemy całe sceny wijących się, acefalicznych figur, penetrujących i penetrowanych w świecie bez wzroku i mowy. Jednak inne formy pornografii skupiają się na twarzy niemalże doszczętnie: na twarzy, która się dławi, ślini, pokrywa wydzielinami z nosa, ust, oczu. Symptomy wirusa czekały na nas od dawna w naszych fantazjach.

U Freuda faza latencji zaczyna się od prostego polecenia: przestań dotykać swoich genitaliów. (Do tego polecenia nigdy tak naprawdę nie da się zastosować; głównym skutkiem jest pozostający z nami do końca życia wstyd.) Dziś słyszymy z kolei, że mamy przestać dotykać swoich twarzy. Jednak ludzie robią to średnio co dwie-trzy minuty; dotykamy ich nieświadomie i nikt nawet nie zauważa – potrzeba zespołu badaczy wyposażonych w kamery, albo globalnej pandemii, żebyśmy zdali sobie sprawę, co właściwie robimy. Co więcej, ludzie są jedynymi zwierzętami, które zachowują się w taki sposób. Wymagane są do tego pionowa postawa i przeciwstawne kciuki – nawet człekokształtne, gdy pielęgnują ciało, robią to za pomocą twarzy, przesuwając ustami i językiem po przedramionach. Pozostają one ułożone zasadniczo według tego, co Bataille nazwał osią horyzontalną; ich twarz jest jak dziób okrętu, wysunięta naprzód część, za pomocą której podejmują interakcje ze światem. Podmiotowość zwierzęcia lokuje się w zupełności w jego twarzy. Ludzie tymczasem są wertykalni – wysięgamy ku światu za pomocą naszych dłoni. Twarz jest wynikiem abstrakcji; jak wskazują Deleuze i Guattari: „twarz wytwarza się dopiero wówczas, gdy głowa przestaje przynależeć ciału”. Nasze własne twarze mogą stać się przedmiotem: autonomicznym, oderwanym – i erotycznym.

Jeszcze Deleuze i Guattari: „Powieść grozy – twarz jest wszak powieścią grozy”.

Wirus jawić się może jako niema krytyka nowoczesności. Spójrzmy tylko na sposób, w jaki się rozprzestrzenia – dzięki podróżom lotniczym, turystyce, zglobalizowanej gospodarce. Tak jak wiele z naszych towarów, złożono go w Chinach, gdzie stał się przyczyną w dużej mierze niewidocznego cierpienia, by wejść następnie w cyrkulację w kołowrotku globalnego handlu. Zauważmy też, gdzie wirus się rozprzestrzenia: w miastach. Miasto, środowisko zbudowane przez ludzi konkretnie dla zaspokojenia ludzkich potrzeb, nigdy nie było naprawdę optymalną scenerią dla ludzkiego życia. Przez większość naszej historii, miasta pozostawały tak zwanymi sink habitats: liczba zgonów była w nich zawsze o wiele wyższa niż liczba narodzin, a więc rosnąć mogły tylko dzięki migracji z interioru. (Nadal jest tak zresztą w wielu wypadkach.) Równocześnie miasto jest niemal doskonałym otoczeniem dla chorób endemicznych, czymś w rodzaju nieustannej uczty: samo zagęszczenie żywicieli, ocierających się stale o siebie nawzajem, obryzgujących każdą możliwą powierzchnię wydzielinami… Gdyby w naszym świecie zjawił się obcy przybysz, niemający na jego temat żadnych przedzałożeń, mógłby wręcz uznać, że patogeny są tu dominującym gatunkiem. To drobnoustroje wybudowały nasze miasta, jako olbrzymie farmy dla swojej chlewnej trzódki.

(Tym niemniej znaczące wydaje się, że owe choroby, choć tak doskonale skalibrowane pod ludzkość – ową przemierzającą glob, mieszkającą w miastach, macającą własne twarze ludzkość – pochodzą wszystkie od dzikich zwierząt: od istot, dla których nie ma miejsca w kapitalistycznym porządku; od życia, którego wartość – inaczej niż w wypadku zwierząt domowych – nie może być przeliczona, poddana wymianie, upłynniona.W tych warunkach, zmierzają one ku zniknięciu i zagładzie. Właśnie przez zarazę dzikie zwierzęta mają możliwość reprezentować się w systemie. W wywiadzie dla socjalistycznego niemieckiego pisma Marx21 biolog Rob Wallace łączy pandemie z kapitalistyczną wycinką lasów pierwotnych: „patogeny, utrzymywane dotąd w ryzach przez stanowiące rezultat długotrwałej ewolucji leśne ekosystemy, zostają nagle uwolnione”. Zabójcza, okultystyczna tajemnica skryta w pradawnym lesie, zdolna jednak podłączyć się pod systemy nowoczesności i przejąć nad nimi kontrolę; wdzierające się momentalnie Zewnętrze. W 2002 roku SARS przenoszone było przez cywety i nietoperze; epidemia H1N1 w kolejnej dekadzie rozprzestrzeniała się dzięki migracjom ptactwa. Istnieje możliwość, że koronawirus jest dziełem pangolina; trudno znaleźć stworzenie, które bardziej zasługiwałoby na okazję do zemsty.)

Koronawirus stawia w nowym, dziwnym świetle również instytucje bardziej abstrakcyjne niż miasto. Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych jawią się teraz jako, przede wszystkim, olbrzymi patogenetyczny nośnik. Wszyscy ci zmobilizowani, zarażający entuzjazmem młodzi ludzie przecinający kraj wzdłuż i wszerz, obmacujący klamki i domofony, chrapiący i charkający wprost w kolejne pomarszczone twarze; wszystkie te wielkie wiece. Chcieliście przyszłości, a dostaliście plagę.

Ale wirus nie dotyka po równo, niezależnie od zajmowanych politycznych pozycji. Ruchy masowe – projekty oparte na uniwersalizmie, kolektywnej emancypacji, kolektywnym podmiocie – są szczególnie narażone. Ruchy oparte na tym, co Pfaller i Žižek nazywają „interpasywnością”, już nie. Jair Bolsonaro złapał wirusa, ale to niekoniecznie osłabi jego pozycję; w 2018 roku przeprowadził większość kampanii za zamkniętymi drzwiami, po tym, jak pchnięto go nożem na wiecu wyborczym. Tymczasem niektórzy krytycy Joe Bidena wydają się skonfundowani jego sukcesami w starciu z Berniem Sandersem; Biden nie ma przecież biur terenowych ani armii ochotników, za jego kampanią nie stoją żadna pasja ani radość, żaden ruch. Nie ma tam nic, z czym można by się związać – jak ujął to sam Biden, „na fundamentalnym poziomie nie zmieni się nic”. To zjawisko dużo bardziej niebezpieczne niż trumpizm, który nadal jest zasadniczo ruchem w starym stylu, opartym na uczestnictwie. Trump czegoś od ciebie chce. Biden – nie; obraża on niemal każdego wyborcę, z którym się spotyka, a czasem zapomina nawet, o jaki urząd właściwie się ubiega. Nie odnosi sukcesów pomimo tego, że jego mózg obraca się z wolna w luźną galaretkę, ale właśnie dlatego. Lewica podkreśla w tej chwili, że Biden nieuchronnie przegra wyborcze starcie z Trumpem, jednak rzeczywistość może okazać się jeszcze straszniejsza. Biden to doskonały wyraz naszej senilnej epoki. Polityka uraźliwego bezwładu – innymi słowy, polityka odtwarzowienia, social distancing, koronawirusa.

Blanchot, cytujący Bidena: „koronawirus rujnuje wszystko, wszystko pozostawiając nietkniętym”. To, co udaje się osiągnąć wirusowi, to wzmożenie wszystkiego, co już i tak miało miejsce: oderwania twarzy od ciała, oderwania ludzkich jednostek od siebie nawzajem. Doradza nam się samoizolację: nie wychodź na zewnątrz, nie spotykaj się z przyjaciółmi, nie idź do muzeum czy teatru, nie uprawiaj seksu, zostań w domu i zamawiaj rzeczy przez internet. Oglądaj porno. Konsumuj rozrywkę i media. Postuj w sieci. Czy nie robimy już i tak wszystkich tych rzeczy? W Korei Południowej związane z wirusem alerty bezpieczeństwa wystawiły na widok publiczny prywatne życie zwykłych ludzi; wszyscy śledzą wszystkich innych, zaraza jako rozrywka masowa. W Chinach pracownicy, których poproszono o wykonywanie pracy zdalnej z domu, kiedy wirus dał o sobie znać po raz pierwszy, słyszą teraz, że mogą już do pracy nie wracać. Koronawirus może zagrażać międzynarodowemu handlowi, ale wielką, mroczną tajemnicą gospodarki po roku 2008 jest to, że ów handel już i tak się załamał; a chociaż ekonomiści ciągle nie wiedzą, dlaczego, wszystko jednak jakoś działa.

Koniec końców, po całym tym chaosie, wpływ wirusa może okazać się niemal niewyczuwalny. Będziesz, owszem, bardziej samotny niż przedtem – ale zawsze byłeś bardziej samotny niż przedtem. Będziesz mieć gorączkę i skrócony oddech, ale zawsze przecież miałeś gorączkę i skrócony oddech. Będziesz siedzieć w swojej izolatce i czasem tylko poruszą ci się dłonie, same z siebie, w kierunku obcego bytu, który niegdyś był twoją twarzą.

tłum. Paweł Kaczmarski