Maciej Mikulewicz: Przygotowując się do naszej rozmowy znalazłem ogłoszenie na stronie UM Warszawy zapraszające na „Pierwsze warsztaty slamu poetyckiego prowadzone po polsku!”, które mieliście robić z Wojtkiem Cichoniem w lutym 2008 roku. Mógłbyś mi o nich coś opowiedzieć? Kto wziął w nich udział? Jak udała się „slamowa konfrontacja” kończąca czterodniowe zajęcia?
Grzegorz Bruszewski: To były pierwsze warsztaty, które prowadziłem i miałem spore obawy. W zajęciach brali udział ludzie niezwiązani ze slamem, ale otwarci i chętni do eksperymentów, więc, z tego co pamiętam, było zabawnie. Myślę, że najlepszą oceną takich warsztatów są późniejsze występy ich uczestników podczas samych slamów i z tamtych warsztatów kilka osób z powodzeniem startowało w turniejach. Slam powarsztatowy był bardzo kameralny i wygrał go człowiek, który wcześniej nie miał nic wspólnego z pisaniem. Chyba zatem pozytywnie.
Prowadzisz turnieje i warsztaty, trwają właśnie drugie ogólnopolskie mistrzostwa, których warszawskie eliminacje współorganizujesz, kolejne miasta dołączają do turniejowej mapy kraju. Sporo się dzieje, ale nadal nie można mówić o profesjonalizacji tak od strony organizacji, jak i występujących artystów. Czy jesteś zadowolony z tempa rozwoju polskiej sceny?
Wydaje mi się, że teraz mamy bum na slam. Przynajmniej trzy regularne turnieje w Warszawie każdego miesiąca plus regularne bardziej lub mniej slamy w Poznaniu, Gnieźnie, Bydgoszczy, Toruniu, Trójmieście, Wrocławiu, Krakowie czy Katowicach – to daje nadzieję. W rzeczywistości bywa różnie, bo zdarzają się niewypały i mówię tu również o slamie, który ja prowadzę z Wojtkiem Cichoniem. Poziom występów bywa nierówny, co jest super, ale też czasem zdarzają się po prostu słabe slamy. Myślę, że w Polsce widać brak wsparcia z NGOsów czy np. zaprzyjaźnionych rozgłośni, które zapraszałyby nas regularnie. Do tego nie starcza czasu na porządną promocję, która ograniczona jest tylko do internetu, bo wszyscy działamy oddolnie. To oczywiście jest moje ulubione działanie, ale gdyby byli ludzie, którzy są opłacani i promują slamy, a prowadzący przychodzą, prowadzą i też dostają za to pieniądze to byłoby super.
Co do samych występujących, to jest mnóstwo pomysłów jak slamy przenieść w inne miejsca, organizując turnieje typu Martwi vs. Żywi, gdzie zapraszamy aktorów przebranych i udających poetów nieżyjących i slamerów, którzy żyją… Obie te grupy opłacamy – to promuje slam jako rozrywkę literacką. Zrobiliśmy taki turniej w Krakowskie i nie wygrał go ani Mickiewicz, ani Szymborska, ani Bukowski czy Artaud. Brakuje mi rzeczy typu stricte imprezy spoken wordowe, stricte konfrontacje, które opisywałem i wiele innych.
Jesteś także, last not least, aktywnym slamerem, brałeś udział w wielu turniejach w Polsce i zagranicą. Co nazwałbyś swoimi najlepszymi i najgorszymi doświadczeniami z występowania?
Jestem osobą, która bardzo przeżywa swoje występy i mocno się denerwuje, więc obecnie ograniczyłem je do minimum. Moje najgorsze doświadczenia ze sceną wiążą się zazwyczaj z zapomnieniem tekstu, bo w 99 procentach występuję bez kartki i o tych chwilach chciałbym zapomnieć. Powiedzmy, że najgorszymi momentami są te, kiedy publiczność nie reaguje, ma cię gdzieś. Inne złe doświadczenie, to kiedy ktoś nie zapłaci ci za przyjazd/występ/hotel.
Jeżeli chodzi o najlepsze doświadczenia, to są to oczywiście zwycięstwa, a już zwycięstwa na wyjazdach to rzecz niezwykle miła. Dobrze wspominam takie jedno zwycięstwo w Krakowie, gdzie ludzie nie sprzyjali mi, wiedząc, że jestem z Warszawy. Super występuje się również zagranicą, gdzie odbiór tekstów jest inny, bo ludzie czytają je z ekranu. Zawsze dobrze wspominam wszystkie konfrontacje z poetami z zagranicy, ale też wszystkie podróże, które dzięki slamowi odbyłem np. Japonia i Chiny, ale też Ukraina, Hiszpania czy występ przez Skype’a w Turynie.
Slam, podobnie jak każda sztuka parateatralna, bardzo wiele traci, jeśli nie uczestniczy się w nim bezpośrednio, na żywo, myślisz że turnieje przez kamerę czy nawet na podstawie publikowanych w sieci nagrań to jeszcze slamy?
Skłaniam się raczej ku opcji, że chyba nie. Slam to jest jednak konfrontacja z publicznością, co dla obu stron jest ciekawym doświadczeniem. Wyłączenie z tego zdarzenia obecności w tym samym miejscu jest tylko na szkodę imprezy. Jak wówczas mówić o atmosferze, czy bezpośrednim kontakcie. Slamy to przede wszystkim ludzie. Przychodzisz do klubu, bierzesz piwo czy co tam lubisz i rozmawiasz z ludźmi, poznajesz ich. Możesz podejść po slamie do poety/poetki i mu powiedzieć, że ty doceniłeś ten występ i tekst ci się podobał. Występowanie przez Skype’a było dziwnym doświadczeniem. Ja siedziałem w domu, a publiczność była na slamie w Turynie. Mój występ był transmitowany i po wszystkim usłyszałem z komputera brawa. Zamknąłem kompa i pomyślałem „i to wszystko?”. Poszedłem na spacer, do sklepu, ale nie było tej magii podróży, która towarzyszy wyjazdom na slamy.
Japonii czy Chin nie kojarzyłem dotąd ze slamem, co to były za imprezy?
W obu przypadkach były to raczej showcase’y z poetami spoken word, którzy występują na slamach. W przypadku Chin rzeczywiście byliśmy na scenie z poetami amerykańskimi, którzy mieszkają w Pekinie, a w Japonii to był bardzo duży przekrój poetów, którzy doskonale wiedzieli, co robić na scenie. Obie te imprezy odbyły się w ramach Spoke’n’Word on Tour, który towarzyszył Wierszom w Metrze. Odwiedziliśmy wówczas z Wojtkiem Cichoniem, Weroniką Lewandowską i Bohdanem Piaseckim wiele miast w Europie i Azji, gdzie oprócz naszych występów prowadziliśmy z Wojtkiem warsztaty.
Czy brałeś kiedyś udział w mistrzostwach świata w Paryżu?
Jako że do zeszłego roku nie było w Polsce mistrzostw, to kilkukrotnie zapraszano na różne mistrzostwa ludzi, który wygrali slam na Spoke’n’Word Festival. Przede mną na mistrzostwach był Bohdan Piasecki i Dominik Rokosz. Ja byłem w 2010 roku i poznałem dużo świetnych poetów. Połączyła nas niechęć do organizatora, który np. mnie, brytyjskiego poetę Keitha Jarretta i poetów z Afryki ulokował w piłkarskiej szatni, gdzie spaliśmy na czym się dało. Pozostali uczestnicy mieli hotel. Takich rewelacji było dużo, ale z czasem oswoiłem ten temat i nie mam już traumy. Organizacyjnie była to klapa, jeżeli zaś chodzi o występy, to było super.
Czy próbowałeś kiedyś improwizować tekst na scenie?
Wystarczy, że improwizuję prowadząc slamy. W Czechach próbowałem swoich sił improwizując, ale nie nazwałbym tego czymś dobrym. Moje freestyle są zupełnie absurdalne i niezrozumiałe i może lepiej, że trzymam się jednak tekstów, które staram się mieć wykute na pamięć.