Od redakcji: Wśród młodych poetek/poetów i krytyczek/krytyków poezji coraz popularniejsze wydają się zawody i wykształcenia inne niż związane z tradycyjnie literackimi filologią i filozofią. To zjawisko dość nowe, w tym sensie, że wyraźnie przyspieszyło w ostatnich latach – i, jak od jakiegoś czasu nam się zdaje, poważnie wpływa na kształt tak zwanego środowiska. W związku z tym pytamy przyjaciół 8. Arkusza, posiadających owe inne, ciekawe zaplecza, o to, w jaki sposób wpływają one na ich (około)literacką pracę – i vice versa.
Jak twój zawód i wykształcenie wpływają na twoje pisanie (i proces, i efekt końcowy)?
Mam kilka zawodów. Dietetyk, nauczyciel wychowania fizycznego, żołnierz. Tylko ten ostatni daje mi chleb i właściwie wszystko, co robię, kręci się wokół „żołnierki”. To znaczy jestem nieustannie na służbie i w związku z tym całe życie muszę podporządkować pracy. I właśnie to, że jestem w wojsku, w dużej mierze determinuje moje pisanie. Jest to praca obciążająca nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Myślę, że głównym impulsem do pisania jest moja nieprzystawalność do pewnych reguł, zasad i praw, które rządzą przecież dość specyficzną instytucją, gdzie nie ma miejsca na indywidualność, a w pisaniu właśnie ona oraz własny styl i kod językowy są identyfikatorem pisarza/poety. W mundurze jestem tylko jednym z kilkudziesięciu tysięcy podobnych ludzi. Poza tym uwiera mnie zbyt wiele kwestii, które mają miejsce na co dzień w mojej pracy, a ponieważ wciąż jestem naiwny, to wierzę, że mój wiersz dotykający często życia militarnego zmieni choć trochę rzeczywistość, nawet jeśli ma być to tylko moja rzeczywistość. A jednocześnie nie wierzę, że kogokolwiek poza osobami piszącymi jeszcze obchodzi to, co poeta ma do przekazania, więc w sumie jest to takie trochę błędne koło. Żyję mitem poety-żołnierza z pokolenia, które nie miało tyle szczęścia co ja, czyli żyć w miarę normalnie, we własnym kraju. Ale też nie wiem, czy ten mit nie ziści się w ciągu kilku lub kilkunastu lat i to również jest kolejnym punktem zapalnym powstawania moich tekstów. Może się więc też okazać, że jeśli przestanę być żołnierzem, to mocno wyhamuje też mój proces twórczy, bo zabraknie pożywki.
Jak twoje pisanie wpływa na twój zawód/pozaliterackie aktywności?
Był taki czas, że moje pisanie sprowadziło na mnie trochę kłopotów w pracy przez kosmiczną pomyłkę, z czego musiałem się tłumaczyć (niesłusznie) u wyższych przełożonych. Podmiot liryczny z jednego z moich tekstów został podporządkowany prawdziwej osobie, która mocno wzięła sobie to do serca. Można się domyślić, że mój „peel” nie był bohaterem pozytywnym, a tak naprawdę wcielił się w niego mój własny ojciec, obecnie już nieżyjący. Musiałem się dobrze nagimnastykować, żeby rozwiać wątpliwości osoby, która poczuła się urażona. Mogę więc powiedzieć, że moje pisanie wpłynęło przez ten jeden incydent na mój zawód. Wtedy też zobaczyłem, jaką siłę ma słowo, jak potrafi uderzyć w człowieka. Od tamtego czasu nabrałem świadomości, co wiersz potrafi zrobić, jaką potrafi być siłą, dlatego też często muszę ważyć słowa w tekstach, zwłaszcza tych militarnych. Jeśli chodzi o pozaliterackie aktywności, to nie mam za bardzo na nie czasu ani siły, więc gdyby rozpatrywać to w tym kontekście, pisanie wypełnia wszystkie wolne miejsca, które mógłbym zagospodarować na coś innego.
Jeśli mógłbyś/mogłabyś wybrać jedną rzecz ze swojej pozaliterackiej „niszy”, którą twoim zdaniem warto byłoby, żeby wiedzieli wszyscy piszący – co by to było?
Armia w Polsce liczy nieco ponad 100 tysięcy żołnierzy. Jeśli zestawimy tę liczbę ze wszystkimi ludźmi w wieku tak zwanym produkcyjnym, to wyjdzie nam, że jest to trochę zawód niszowy. Jest to równocześnie paradoks, bo w ostatnich latach zawód żołnierz został dość mocno wypromowany. Mało, że zaistniał w świadomości społeczeństwa, to jeszcze się zakorzenił. Zwłaszcza na wschodzie, do którego należy moje miasto, czyli Dęblin, a więc – co tu dużo mówić – w dalszym ciągu w Polsce „B”, gdzie zarobki są wciąż niższe niż na zachodzie kraju, żołnierka daje poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa finansowego. Ale, żeby znowu nie było za kolorowo, często spotykam się z negatywnymi opiniami dotyczącymi tego, czym na co dzień się zajmuję. Z jednej strony pokutuje osąd, że trep/szwej to darmozjad, bo niczego nie wnosi do PKB, a jedynie mocno go obciąża. Ale jeśli powiem teraz, że moja praca (znowu się powtórzę) jest mocno obciążająca fizycznie i psychicznie w sposób specyficzny; że mój zawód zabiera mi najlepsze lata, podczas których nie mam czasu na wyjazdy, na spotkania literackie, nawet swoje; że pracuję ponad normę, którą reguluje przecież kodeks pracy; że obowiązuje mnie prawie w każdej sytuacji podległość służbowa, karność, lojalność (poza sytuacjami, w których może dojść do złamania przepisów prawa); że jedyne, co mogę odpowiedzieć przełożonemu, to „tak jest” albo „rozkaz”, to nie wiem, czy ktokolwiek z tych, którzy mają taki pogląd na mój zawód, chciałby się ze mną zamienić. Oczywiście nie narzekam, bo to, co robię, robię z własnej nieprzymuszonej woli. Proszę sobie tylko wyobrazić, że ostatnio zrobiłem podsumowanie ostatniej dekady, a więc policzyłem wszystkie godziny, które poświęcam służbie zamiast rodzinie, i wyszło mi, że pracuję około dwadzieścia dwa lata. Wydaje się to absurdalne, ale tak właśnie wygląda praca żołnierza. Z drugiej strony, dzięki wojsku i swojemu pisaniu mam bardzo dobry grunt, na którym wyrastają teksty zupełnie inne od tych, które pisze zdecydowana większość poetów. Wynika to właśnie ze specyfiki obszaru, na którym się poruszam, a do którego nie każdy ma dostęp. Dlatego też tak ważne jest, aby odpowiednio wyważyć teksty militarne i nie zakrzywić optyki. Na ile mi się to udaje, tego jeszcze nie wiem, bo następna książka, która będzie dotykać tylko życia wojskowego, wyjdzie (taką mam nadzieję) w przyszłym roku.
Maciej Filipek ur. 1982. Poeta. autor tomików Rezystory i Formalina. Publikował w „Autografie”, „EleWatorze” i „Odrze”. Żołnierz zawodowy sił powietrznych – podoficer w 41 Bazie Lotnictwa Szkolnego. Mieszka w Dęblinie.