Od redakcji: Wśród młodych poetek/poetów i krytyczek/krytyków poezji coraz popularniejsze wydają się zawody i wykształcenia inne niż związane z tradycyjnie literackimi filologią i filozofią. To zjawisko dość nowe, w tym sensie, że wyraźnie przyspieszyło w ostatnich latach – i, jak od jakiegoś czasu nam się zdaje, poważnie wpływa na kształt tak zwanego środowiska. W związku z tym pytamy przyjaciół 8. Arkusza, posiadających owe inne, ciekawe zaplecza, o to, w jaki sposób wpływają one na ich (około)literacką pracę – i vice versa.
Jak twój zawód i wykształcenie wpływają na twoje pisanie (i proces, i efekt końcowy)?
Muzeum etnograficzne, a w tym i Muzeum Kultury Ludowej zajmuje się żywą kulturą, a co za tym idzie, podstawową metodą w badaniach terenowych, które prowadzimy, jest wywiad. Z punktu widzenia poety, który lubi podsłuchiwać i podglądać ludzi, to jest sytuacja idealna – jeździć po wsiach, do których normalnie pewnie by nie było okazji zajrzeć i słuchać ludzkich historii. Przy tym są to historie opowiadane w najróżniejszych odmianach polszczyzny, w gwarach, gwarze udającej, że nie jest gwarą, w standardowej na pierwszy rzut ucha polszczyźnie, ale o melodii nie do usłyszenia gdzie indziej etc. To wszystko dobrze robi dla ucha, jest co pożyczać do wierszy, ma co mnie wybijać z własnych, utartych rytmów i zaśpiewów.
A jednocześnie praca w muzeum to zajmowanie się materią, i to takie dość, hm, intensywne. Dobrze człowiekowi robi, jak muszą go interesować takie zjawiska jak grzyby, pleśnie, rozkład brunatny drewna, kołatki i spuszczele. Wiem po sobie, że gdy w różnych okresach życia siedziałem za mocno w literkach, to robiło mi się za dużo słów w słowach, łatwo zapominałem, że są tylko narzędziem do porozumiewania się między człowiekiem a człowiekiem o czymś tam. Jak trzeba użyć czasem poziomicy, to łatwiej trzymać pion.
Jak twoje pisanie wpływa na twój zawód/pozaliterackie aktywności?
Teoretycznie muzealnik to taki naukowiec, który prowadzi kolekcję. No i z grubsza tak to wygląda i w czasie penetrowania terenu w poszukiwaniu rzeczy do zbiorów działa mi w mózgu ten kawałek, który pracuje, kiedy piszę artykuły naukowe. I kiedy m.in. trafiam na ołowianą owieczkę (nie żołnierzyka, owieczkę właśnie), ten ośrodek mówi „Hm, ciekawe, ale na ile reprezentatywne? No i wyobrażasz sobie wystawę, na którą będziesz potrzebować ołowianej owieczki? Ołowiane zwierzątka w życiu mieszkańców wideł Wisły i Sanu, serio?” Ale w takich sytuacjach uaktywnia mi się kawałek mózgu, który pracuje, kiedy piszę wiersze i mówi „Ołowiana owieczka. OŁOWIANA OWIECZKA. Słyszysz tę frazę? Słyszysz?! Bierz, nie patrz na nic, raz się żyje, raz się ołowiane owieczki znajduje”.
Ten kręcący się w głowie radar nastawiony na wykrywanie nieciągłości i niezwykłych układów rzeczy, który pomaga w wierszach, muzealnicy mają (na co wskazuje moja obserwacja uczestnicząca) nierzadko, więc myślę, że pisanie wierszy, które tę maszynerię oliwi i sprawia, że się kręci cokolwiek żwawiej, raczej pomaga, niż przeszkadza.
Do tego dochodzi wyczulenie na słowa, powiedzmy, na poziomie powyżej średniej krajowej. Urządzamy wnętrze mieszkania żydowskiej rodziny w szynku zbudowanym przez mężczyznę o imieniu Hirsz, więc upieram się, żeby m.in. zegar w izbie był z jeleniem. Szanse, że ktoś połączy jelenia z imienia pierwszego właściciela szynku z jeleniem z cyferblatu są znikome, ale cieszy mnie, że ta nitka łącząca imię z jeleniem na zegarze tam jest, nawet, jeśli nikt nigdy nie weźmie jej do ręki i za nią nie pójdzie. Sam zresztą nie wiem do końca, gdzie ona miałaby prowadzić, znam z grubsza kierunek, ale gdzie dokładnie po niej dojdziesz – nie mogę przewidzieć. I to jest technika (taktyka? praktyka?) wzięta z pisania wierszy, bo przecież rekonstrukcja wnętrza powinna zawierać przedmioty reprezentatywne i typowe raczej niż jakieś nitki prowadzące nie wiadomo gdzie. Ale znów: nie jest to właściwość, której koledzy niepiszący wierszy są pozbawieni. A może gdzieś tam coś piszą, schowani za regałami i pod kupkami kurzu? Kto ich tam wie.
Jeśli mógłbyś wybrać jedną rzecz ze swojej pozaliterackiej „niszy”, którą twoim zdaniem warto byłoby, żeby wiedzieli wszyscy piszący – co by to było?
To, gdzie żyjesz, bardzo mocno wpływa na to, kim jesteś, jak piszesz, jak czytasz. Może nawet to determinuje. Znaczna część mojej pracy to opowiadanie, w jaki sposób uczestnictwo w kulturze – jako nosiciel jakiejś kultury, twórca i odbiorca – jest wynikiem przecięcia się czynników klasowych i, hm, geograficznych czy etnograficznych.
Wydaje mi się, że o ile temat „płeć a pisanie” czy „pisanie a status ekonomiczny” mamy, może nie przepracowane, ale przynajmniej rozpoznane, o tyle „pisanie a miejsce na mapie” – o wiele mniej. A wszystko to jest przecież powiązane, bo mediana zarobków poza centrum jest zupełnie inna, a i siła oddziaływania wzorców ról płciowych i ich kształt też się, śmiem twierdzić, ciutkę różnią.
Splot geograficzno-etnologiczny, który determinuje sposób twojego uczestnictwa w kulturze, oddziałuje na wielu innych poziomach, poczynając od tych najbardziej podstawowych. Znam ci ja poetkę, której udział w wydarzeniach w mieście wojewódzkim jest ściśle zależny od tego, kiedy się kończą, bo po ostatnim busie nie jedzie do niej już nic aż do rana. Pandemia trochę nas pod tym względem zrównała, bo nagle okazało się, że transmisje nie tylko można prowadzić, ale nawet trzeba i tego samego spotkania autorskiego można słuchać i z centrum, i z prowincji na prawach mniej więcej równych. Ten splot nie zawsze działa na naszą niekorzyść, czasem stawia nas w pozycji uprzywilejowanej, czasem po prostu innej. To jest język, który nas otacza, historie, których słuchamy albo w które się pakujemy, a które są ściśle związane z miejscem, w którym żyjemy.
Wreszcie – na ten wpływ składają się nasze interakcje (lub ich brak) z innymi piszącymi na miejscu, a które skutkują powstawaniem dykcji charakterystycznych dla miejsca i czasu. Do mówienia o literaturze można wykorzystywać narzędzia etnologiczne. Może nawet trzeba.
Na razie jesteśmy w miejscu, w którym różnica między pisaniem w centrum i poza centrum jest dla większości kopiących ziemniaki na polu literackim przezroczysta, ostatecznie kwitowana stwierdzeniem, że ludzie spoza centrum mogą się przecież zawsze do centrum przeprowadzić (serio, w pośmiertnych wspomnieniach napiszę, czyj to pomysł, czekajcie niecierpliwie). A my nie chcemy uciekać stąd. Albo nie możemy, bo zwiał nam ostatni bus.
Janusz Radwański – (ur. 1984) Poeta, muzealnik, tłumacz. Wydał tomy: Księga wyjścia awaryjnego (2012), Chałwa zwyciężonym (2013), Kalenberek (2017), Święto niepodległości (2018). W czasopiśmie „Salon literacki” prowadzi dział z prezentacjami ukraińskiej młodej poezji. Jest współtwórcą audycji Wszystko jest folkiem w radio Studnia i folkowym muzykantem. Mieszka w Kolbuszowej Górnej.