Karolina Górnicka – PRAKTYKA INTENSYWNOŚCI [rec. N. Malek „Karapaks”] (04.2021)

Karapaks (WBPICAK, Poznań 2020) to czwarty tom poetycki Natalii Malek, autorki, która od kilku lat konsekwentnie realizuje projekt poetycki zakładający uspójnienie materialnego aspektu tekstu z jego znaczeniem. Stanowi on próbę takiego połączenia poezji z jej wizualnymi, typograficznymi, edytorskimi atrybutami, które prowadziłoby do zatarcia granicy między nimi, uczynienia wyglądu książki równoprawnym elementem znaczenia tekstu. Mimo że poetka została kilkukrotnie doceniona i nagrodzona za swoją twórczość, nadal sytuuje się na obrzeżach głównego nurtu polskiej poezji (o ile o czymś takim można w ogóle mówić). Co najbardziej interesujące, peryferyjność głosu poetyckiego Malek wynika raczej z hermetyczności wizji, bezalternatywności jej przedstawienia – czytelnik albo akceptuje w pełni prezentowaną kreację świata, albo nie akceptuje jej wcale, a nie z braku zainteresowania ze strony czytelników. Chodzi przede wszystkim o konieczność pełnej akceptacji stworzonej przez autorkę przestrzeni wiersza: albo przyjmuje się ją w całości, albo wcale, odbijając się od wysoce wyspecjalizowanego języka. Wiersze z Karapaksu są na tyle skomplikowane, że do ich lektury konieczny jest słownik – niepokojący jest jednak nie sam fakt niezrozumienia, a raczej teatralność gestu poetyckiego, który odsyła czytelnika do innych niż literatura źródeł, użytych jednak instrumentalnie, dla samego popisu, deprecjonując tym samym wagę słowa poetyckiego. Jak w przypadku poprzednich książek Malek, również w Karapaksie współpracuje z artystką wizualną – tym razem to malarka Dominika Kowynia, której obraz Kłopoty z pamięcią znajduje się na okładce i wewnątrz tomu. Od pierwszego zetknięcia z książką, czytelnik nabiera więc przekonania, że wszystkie rozwiązania estetyczne, typograficzne, edytorskie zaproponowane w Karapaksie są celowe, a nawet – narzucają się jako istotny element znaczenia.

Zasadniczy jest zatem wizualny aspekt tomu – wybór fontu, światło, rozmieszczenie wierszy na stronach, wakaty, szycie czerwoną nicią, a w końcu – obraz pojawiający się w samym środku. Ten ostatni przedstawia mężczyznę całującego tajemniczą postać z reklamówką foliową zamiast głowy. Choć obraz z pewnością odsyła do innych malarskich przedstawień miłosnego uścisku, w przypadku dzieła Kowyni zamiast uniesienia, ekstazy czy pożądania pojawia się apatia, rezygnacja: mężczyzna dusi się, niezdolny do żadnego sprzeciwu. W kontekście tytułu tomu, wybór Kłopotów z pamięcią staje się dużo jaśniejszy; karapaks to twarda powłoka zewnętrzna chroniąca wewnętrzne tkanki miękkie między innymi u żółwi, wykorzystywana przez ludzi do tworzenia ozdób, grzebieni, elementów biżuterii. Choć współcześnie karapaks nie od razu kojarzony jest z eksploatacją środowiska naturalnego, Malek przywołuje te konteksty za pomocą obrazu, wskazując tym samym, że problem nadmiernego zużywania zasobów naturalnych nie zniknął wraz z rozwojem cywilizacji, a jedynie przekształcił się. 

Eksploatacji środowiska naturalnego przez człowieka jest jednym z centralnych elementów tomu: zabijanie zwierząt dla zysku, zanieczyszczenie planety, namacalne poczucie zbliżającej się klęski[1]. Choć trudno o bezpośrednie wskazanie w tomie momentów katastroficznych, atmosfera nieustannego napięcia i zagrożenia jest wyczuwalna: Wszystkie twoje owoce trafiły już na drzewa; Będą chcieli wolty; Oddzielają nas zony i kwadry, | niejawne poprawki do czegoś podskórnego. Narastające poczucie niepokoju budują jeszcze dwa czynniki: po pierwsze – nienaturalność, sztuczność przedstawienia, po drugie zaś – odwracanie zdarzeń, kierunku ich biegu, cofanie procesów. Oprócz tego, co dzieje się przeciwnie, wbrew, w Karapaksie występują przedmioty, rośliny, zjawiska już nieistniejące, które zniknęły albo z powierzchni Ziemi, albo z języka – poetycka przestrzeń wiersza staje się więc polem do wskrzeszenia przeszłości, która rości sobie prawo do mówienia o przyszłości. Tytułowy wiersz jest w tym kontekście podwójnie istotny – wskazuje nie tylko na pustkę wydrążonego karapaksu, lecz także na tkanki wiersza, które znajdą w nim schronienie:

Wszystkie twoje owoce trafiły już na drzewa.
A do niedawna spało się
pod morelami, które spadając – wydawały plask, nieco czeski.

Nie przeszkadzał mi.
Spało się bez czucia, jak pieniądz, karapaks, zapomniany Kopernik.
Rano znikał dźwięk i nie mogłam planować

kruszonki, zamarła wszerz
struktura mansjonu. Zbliża się burza. – Zbliża się szajba.

(Karapaks)

Istotne są trzy tropy interpretacyjne, organizujące wiersz. Po pierwsze: odwrócenie działania przyrody i grawitacji – owoce, które paradoksalnie wracają z powrotem na drzewa. Nie dość że proces ten przeczy prawom logiki, przeczy również kapitalistycznemu porządkowi świata, w którym właściciel drzew jest w posiadaniu owoców, które te wytwarzają. W wierszach Malek człowiek nie sprawuje dłużej kontroli nad naturą – a przez to znika również jego podmiotowość, co autorka podkreśla użyciem bezosobowych form czasownika. Nawiązanie do kapitalizmu powraca w trzeciej strofie w zestawieniu karapaksu z pieniądzem: pancerz chroniący zwierzę był w przeszłości rodzajem waluty. Co więcej, zarówno pieniądz, jak i karapaks są opisane jako pozostające w bezruchu, w śnie bez czucia – oczywistym jest, że waluty zmieniają swoją wartość, dlatego bardziej niż aksjologiczny porządek interpretacji, liczy się fenomen jej istnienia, a zatem – pieniądz pozostający podstawą wymiany handlowej, karapaks jako symbol wykorzystywania, eksploatacji zwierząt przez człowieka. W wyliczeniu podmiotu lirycznego zaskakująca jest pozycja Kopernika, jednak przymiotnik „zapomniany” (swoją drogą jeden z nielicznych użytych na przestrzeni całego tomu) pozwala zdystansować się od jego astronomicznych odkryć, przypominając, że polski naukowiec zajmował się w swojej karierze również ekonomią. Prawo Kopernika-Greshama opisuje dwa rodzaje pieniądza: o wyższej i niższej zawartości kruszca, ale jednakowej wartości nominalnej; zgodnie z tym prawem,  „gorszy” wypiera „lepszy” – dlatego substytut waluty w postaci karapaksu zostaje wyparty przez pieniądz. Wyparcie to znaczy podwójnie: z jednej strony dowodzi, że wartość pancerza jest wyższa niż pieniądza, z drugiej: że jego likwidacja oznacza de facto wymarcie zwierzęcia. Tym mocniej uderza zmiana następująca w ostatniej strofie wiersza, w której namysł nad procesami naturalnymi czy społecznymi zastępuje przestrzeń teatralna. Mansjon był elementem struktury scenicznej, służącym do symultanicznego przedstawiania scen. Odsyła więc nie tylko do teatralności, pewnego upozowania słów w tomie Malek, lecz także do unieruchomienia czasu, historii w miejscu: „zamieranie wszerz” implikuje zatrzymanie rozgrywającego się przedstawienia jednocześnie, przeistaczające teatr w rzeźbę, rodzaj ludzkiej instalacji. Ten rodzaj słownej instalacji próbuje zbudować autorka Karapaksu – powstrzymując bieg wydarzeń, przyglądając się przedmiotom, upozowując słowa, a w końcu – fetyszyzując wygląd wiersza.

Autorka tomu przyznaje się do preparowana rzeczywistości, teatralności gestów, jednocześnie stosując zasadę symultaniczności w wierszach – oś narracyjna nigdy nie jest linearna; to, co widzi czytelnik, nie rozgrywa się jednak na jego oczach, jest jedynie stopklatką z wydarzania się (przykładem niech będą wiersze Korytarze, Nastawienie czy Soliter). Słowa stają się dla Malek pretekstem, szkieletem budowanego rusztowania – dlatego przywoływane gatunki roślin, zwierząt, związków chemicznych pojawiają się przygodnie, niemalże przypadkowo, co więcej – pozostają nieosadzone w kontekście wiersza: Pasaż, znów piżamy, gwajak płynnie podrabiany i utkwiony | w stopach wzrok, „Musi opisać ogród, ale i ty – | piżmaki i żeliwo, | pomocnicza balsa. W innej części parceli wspina się ku górze żółty skrętek, pęd. Nieużywane słowa, skostniałe określenia są karapaksem tomu – stwardniałymi częściami żywego organizmu wiersza. Czynią je nie tylko bardziej hermetycznymi, lecz także, z uwagi na przypadkowość pojawiania się, niezrozumiałymi.

Karapaks jest zatem tomem nierównym, w którym niebanalne, trafne rozpoznania dotyczące realizmu kapitalistycznego łączą się z pretekstowością służącą realizacji założonego projektu poetyckiego. W wywiadzie z Agnieszką Budnik, Malek wyznaje: To chyba niezbędne do zaistnienia takiej poezji jak moja – takiej, której nie organizuje rytm. Organizuje ją obraz, a wiadomo, że do obrazu zawsze dopowiadamy historie i hipotezy, rozciągamy płaszczyznę widzialności w czas – na jakieś przedtem i jakieś potem. Od niedawna myślę materiałem, przestrzenią. I choć autorka zastrzega, że nie chciałaby utracić równowagi między materialnością tekstu a jego znaczeniem, zdaje się, że zbyt wiele uwagi poświęca kreowanym przez siebie obrazom. Gdyby rozwinąć rozważania z wierszy Demokracja, harmonia interesów, Jeszcze nie mieszkałam w swoim głosie czy Irys i hangar, składającego się z jednego pytania: Czy hurtownia może być świątynią?”, a nawet metapoetyckie uwagi z Owocostanów, Wiersza, Odwiedzin, tom Natalii Malek mógłby okazać się wyjątkowo udany. Przeczucie pustki, które towarzyszy czytelnikowi wymienionych wierszy, doskonale wpisuje się w koncept tomu – wszystko jest tu wydrążone, nienapełnione, otwarte. W zapiaszczonym gnieździe każda z nas jak naczynie, wyznaje podmiotka, pozostająca w ukryciu przez większość tomu – dopiero poczucie braku, uświadomienie własnej pustki, przypomina jej, że jest skorupą – jest karapaksem – i mówi w wierszu[2].

Autorka tomu, podążając za nie do końca określoną poetycką wizją, zapomniała, że komunikatywność jest w poezji ważniejsza niż wizualność. Typograficzne dopasowanie fontów, eksperymenty edytorskie, przyciągające wzrok szycie, a nawet obraz nie zastąpią znaczenia – dlatego minimalistyczna redukcja sensów w celu ich zintensyfikowania jest w przypadku Karapaksu kontrproduktywna. I choć Natalia Malek deklaruje w jednym z wierszy: sapienti sat – śmiem jednak twierdzić, że nie wystarczy.

[1] W swojej recenzji Karapaksu pisze o tym Sonia Nowacka, https://magazynwizje.pl/aktualnik/nowacka-malek/.

[2] Obserwacje te pokrywają się z tezami Sonii Nowackiej opisanymi w recenzji na łamach magazynu „Wizje”, jednak wynikające z nich wnioski okazują się polemiczne.


Karolina Górnicka (1997) – studentka kierunku twórcze pisanie i edytorstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. Mieszka we Wrocławiu.