Traktat o robieniu chleba
Matwiejczukowi
1.
żaden ruch nie uwalnia od podejrzeń
siebie, które je ciebie, które je mnie,
które ją podjada aż do skórki
[skórka jest blada i mało odżywcza,
lecz trzyma się dzielnie i nas
w przeświadczeniu, że czeka
ją to,
1. co siebie ominie]
żaden ruch nie uwalnia od wytwarzanych
gestów i gazów, one opuszczają ludzkie
i nieludzkie powłoki, nawet te, które nigdy
nie spalały na urlopie, chociaż ruszały się,
żeby nas spłodzić, gdyż nie istniał żaden
z nas ani też inny sposób, by się rozejść
2.
do tego jeszcze wrócimy dzięki licencji,
jaką daje ruch, teraz jesteśmy i jesteśmy
sobie tylko pisani, czas na miłość,
ludzkość nie ma szans bez miłości,
chociaż miłość bez ludzi ma szansę
uniknąć maszyny losującej genomy
1.
żaden gaz, ani też kwas nie uwolni
nas od konieczności
rozstania się z tym, co akurat jest
pod ręką, choćby i była to właśnie
ręka obleczona powłoką
*
[choćby i była to nawet reklamówka
wyrzucona tą ręką do śmieci,
gdzie wśród sobie podobnych
produktów napędza karuzele
i bębny maszyn losujących
w miasteczkach ze słów;
*
po przebudzeniu w śmietniku
ze słów znalazły się same
reklamy produktów
zużywanych i zażywanych w czasie
tak zwanego życia, gdyż życie
w czasie nazywanym jako nasz
wytworzyło i zużyło produkty,
które potrzebowały powierzchni
dla reklamy, teraz machamy,
nie za bardzo wiedząc:
jak pożegnać ręce
i siebie];
3. obsługują nas ludzie:
oddani swojemu gatunkowi,
który wynaleźli, a nie stworzyli.
oddani swojemu rodzajowi,
który nie utrwali się bez kampanii
z meteorytem na tle zamieszkanej powłoki,
bez produktu, który by ten rodzaj
w ich oczach lepiej zdefiniował
lub przefiltrował do dalszej obróbki;
3. obsługa
zaprzęgnięta w bezbarwne mundury
przeszukuje ziemię w kieszeniach spodni,
które kupiło się tanio w sklepie
z używaną odzieżą, jakby się chciało
kogoś zaznanego w ich czasach,
czasach wzmożonego ruchu i spalania,
kochanego wraz z całą zawartością
reklamówki, powierzchnią smrodu,
z całym smrodem, treścią genomu,
ukryć;
4. jednak
to, czego szukają, istnieje jedynie
w podejrzeniach nadanych z urzędu,
to oczywiste jak fakt pisania tego teraz;
istnienie bez możliwości okrycia się
kocem lub w szczególnych wypadkach
plandeką zwraca wyprodukowane
ciepło w miejsca niedostępne władzy
i jednocześnie wydarza jako smród,
który się od niej uwolnił;
5.
wydaje się, że przed nami nie było filtrów,
wydaje się też, że przed nami był tylko bęben,
jednak przed nami były głównie reklamówki,
ewentualnie inne patenty na opakowania;
nie czując, że sami się, które goni nas jak cień
bez nas, do nich nie nadajemy, używamy ich
zgodnie z instrukcją (nie byłam czytana),
maszyna losująca wygenerowała obsługę:
chciałoby się ruszyć,
skoro się już pojawiło miejsce w kolejce,
5.
cóż to za dozgonna woń ulatuje z naszego
bębna? – to właśnie pozostałości po przed nami
formują się w kondukt, chmurę tęczowego gazu,
już dawno nie smród,
choć jeszcze trochę zapach funkcjonariuszy,
nieprzerwanie: reklamówka
5.
oby przed nami okazało się bardziej realne
od naszych doświadczeń, dzielonych
z sucharów na prawie równe porcje mąki,
oby i po nas okazało się ono bardziej realne
od naszych doświadczeń, dzielonych z sucharów
na prawie równe porcje zakwasu
2.
lecz wracając do mas, które jeszcze są
ubijane w rytmie nie cierpiącym zwłoki:
czy powstanie z nich ten sam chleb?
ten sam, co kiedyś,
gdzie „kiedyś” łudząco podobne
do „zawsze”
gdzie „zawsze” odkleja od realiów
każdą mowę o przyszłości?
i co, gdy nie będzie żadnej
dla niego foremki?
wprawnych palców, zdolnych gnieść
to odwadniające się ciasto?
Szymon Szwarc (ur.1986) wydał książki z wierszami: Kot w tympanonie (Rita Baum, Wrocław 2012), Umowa o dzieło (WBPiCAK, Poznań 2014), Cukry złożone (WBPiCAK, Poznań 2020) oraz płyty z zespołami Jesień i Rozwód. Mieszka i pracuje w Toruniu.