Gustaw Owczarski – Wiersze (05.2022)

też masz
dziwne przeczucia
chodzą parami

odjeżdżamy parą z pętli
dw. centralnego anon w zaparował
szybę w mgławicę ściemnia się rano
jak chmara nocnych autobusów
toczy się szamot i siedzimy

z kierowcą na tylnej kanapie
jak ema i amfa w łapie kierownice
zakrętów lub zakręcone
kurki w mieszkaniach lub czy na pewno lub
napełnia się gazem pasażerująca piromantka się wysadza
zawsze w nowym autobusie

odkierowuje kierunkowskaz jak w oczach zbieraniny z pętli ogniki sprężyki
wypalają dziurę w mapie następnego dnia na kolanie kreślą śniadanie
zjem bez prysznica 4:30/4:15 snu jak dojadę na

czas zęby i zasnę ale

widziałem zręby na czasie
i kierunki bez zębów rozlane
na spiraconej mapie kroków pod to jest mój autobus? na
shakowanych pętlach bez powrotów

porozkładałem nam jazdy lub
zawsze chciałem lub wsiąść do nieswojego autobusu i żadne
spojrzenie spode łba nie byłoby matem
tylko dziewiątą kolumną proszenia

o pomoc bez kierunku bo oprzesz się o barierkę
to upadniesz na hamulcu dlatego stoję nogi nisko ręce
szeroko łapię kokon



Pokój ludziom dobrej gwoli nieścisłości

znowu struci
wracacie w musisz

mi pomóc w chcę do domu
wrócić i cudem was cuci to słowo
jak liczi jak złamane liczydło w przedszkolu

i uścisk dłoni i w klatce piersiowej
i na klatce schowali i się i zasnęli jak prąd wysiedli
na losowym przystanku korków nie znaleźli lub nie było

tylko ozonator w powietrzu 
kurwa ktoś
chyba włączył



podobno żeliwna wanna może przetrwać chemikalia może

przetrwać radioaktywne wyziewy z odpływu radio
nadaje oczy sygnały łypały jak

tytanki z fabryk
Seiko liżą pę
dzel z rad
em zwilżają wskazówki jak pręciki w odpływach
by dokładniej malować czas
em i z czasem szczęka odpływa w mękach odpływa w klęczkach

nad przegryzioną połówką piguły połową tabletki
połową psychiki połówką psychy

jak pływanie w żółtej wodzie bo mięśnie wewnętrzne
są jeszcze? między szczęko
ściskiem w fabrykach bez łazienek na pierwszej zmianie
ścieków słyszysz to za tanie bulgotanie za fluorescencyjną kamizelkę na języku
zaciętym od lizania odpływów i zacięte
jako tytanki wpłynę w odpływ bo żeliwna wanna może przetrwać chemikalia
może upaść w tartar może śmiechu warta jest próba zamienienia ścieków na żeliwne kończyny
ale kończy mi się czas i za odpływem nowy świat bez oczu
sygnałów bez oczywistych sygnałów że mam zapchane rury bo wszystko się zepchnie
do kwaśnej chmury bo rur już nie będzie bo świat zejdzie zielonym szczynem ulgi



czarne mango przerzucamy nad cieśniną

wychodząca z żabki bo nie było blacka mango
przed kamerą zatrząs jak
chwiejny krok w korkach na
szpilkach przebiegający ukradkiem jak czy ja czegoś
z tego sklepu nie ukradłem

do widzenia
jak tylko winny się
widzenia że nic nie kupował

to jakby ukraść ale ona
czekająca w domu na blacka mango 
i kamery łapią zazdro

bo rzucamy mango z kasjerką
i jestem jak zablokowanie

cieśniny między
bazą a danych bazom bez kamer
między bazą surowców a liczeniem kroków przez mikroapartamenty

i rzucam ci bazę na szybko (schowaj
się) daje ci blacka bo wyszło



Gustaw Owczarski (ur. 2003), Poeta. Ambasador Otwartego Uniwersytetu im. Karola Modzelewskiego. Działa w Extinction Rebellion. Członek koła „Poliptoton”. Publikował w „Bibliotece”, „Kontencie”, „Stonerze Polskim” i „Stronie Czynnej”. Mieszka w Warszawie.

Karol Poręba – TESSERAKT POD PRYSZNICEM [rec. M. Żaboklicki „Nucić”] (05.2022)

Debiutancką książkę Mateusza Żaboklickiego, zatytułowaną „Nucić”, pozornie łatwo jest spacyfikować: potraktować ją jako poetycką kpinę, żart, który – jak pisze autor w dołączonym do zbioru w formie erraty wierszu – chciałby nigdy / nie skończyć się ale. Kpiarski ton, często nonszalancko wręcz niezobowiązujący, dodatkowo wzmocniony jest przez meliczność utworów tworzących klamrę książki. Rymowana Piosenka I (loop), w której autor zapętla właściwie jeden obraz, za każdym razem ubierając go w (zdawałoby się) inną opowieść, jest uszczypliwością wymierzoną w wybujały indywidualizm i brak autokrytycyzmu. Gest ten powtarza domykająca tom Piosenka II, bardziej gorzka, z niby-zabawnym, satyrycznym refrenem. Ale właściwym zakończeniem Nucić jest wspomniany już druk ulotny: włożony w blok książki kawałek zwykłej offsetowej kartki sugerujący pomyłkę wydawcy, zatytułowany Co jeszcze (errata). O tym, że errata nie powstała w wyniku błędu, świadczy spis rzeczy, w którym utwór ten został typograficznie wyróżniony przy pomocy światła; brak też tam numeru strony odsyłającego do wnętrza zbioru. Można by podejrzewać, że wydawca musiał wziąć pod uwagę ograniczenia medium (książka szyta nićmi musi mieć podzielną przez osiem liczbę stron), ale nic z tych rzeczy: w bloku znajduje się jeden wakat, na którym – gdyby nie odmienna wizja autora – składaczka Magda Ebert bez trudu zmieściłaby wiersz. A zatem kolejny żart?

co jeszcze mogę polecić?
mogę polecić zamianę
każdego słowa mobilny
na słowo debilny polecam
naprawdę wybitne na przykład
internet debilny debilne
urządzenia programy debilne
prawda że dobre? […]

Co jeszcze (errata)

Dlaczego wiersz, będący nominalnie erratą, czyli korektą omyłek znalezionych w książce po jej wydrukowaniu, poleca zamianę / każdego słowa mobilny / na słowo debilny? A może nie tyle poleca, co zaleca? Ostatecznie erraty każą (nie delikatnie lub kpiarsko sugerują) inaczej czytać czy rozumieć błędnie zapisane określenia i zdania. Warto jeszcze zapytać, czego ta zalecana podmiana miałaby w istocie dotyczyć?

Żaboklicki zdaje się zachęcać do ponownej lektury całego tomu, tropienia derywatów słowa „mobilny” i wywracania ich na nice, a tym samym do wynaturzenia wcześniej projektowanej istoty książki. Gdyby tak było, mielibyśmy jednak do czynienia z raczej miałkim i nieciekawym tricksterskim gestem artystycznym, który wnosiłby do odbioru „Nucić” niewiele więcej ponad konstatację, że jest to kolejna – jedna z wielu w historii naszej literatury – próba odczarowania społecznej wizji roli poezji. Ale leksem „mobilny” i jego pochodne w debiutanckiej książce Żaboklickiego się nie pojawiają. Autor wielokrotnie wskazuje z kolei – także w erracie – na rozmaicie pojmowany ruch, skojarzony, rzecz jasna, z przemieszczaniem się, ale też z przemieszczeniem (w czasie, w znaczeniu), ze zmianą i zamianą, z miejscami, które ruch umożliwiają, które łączą i otwierają przed ich użytkownikami nowe przestrzenie. Nie bez przyczyny bodaj „najciemniejszy” wiersz w tomie (zawartą w nim subtelnie rysującą się grozę podkreślają dodatkowo dwa wcześniejsze, lekkie w tonie, utwory: Piosenka I oraz Facetem) nosi tytuł Tesserakt, odsyłając do czterowymiarowego, a zatem istniejącego w przestrzeni i w czasie, hipersześcianu – figury geometrycznej, której bliższego opisania z braku kompetencji się nie podejmę. (Odsyłam jednak w tym miejscu do obrazu Corpus Hypercubus Salvadora Dalego oraz skojarzeń popkulturowych: cyklu filmowego Cube i uniwersum Marvela.) Tesserakt to jeden z bardziej przejmujących znanych mi obrazów codzienności w najnowszej polskiej poezji.

sąsiad mój jeden z najniższych
na świecie ludzi znów płacze
w malutkim mieszkaniu sam krzyczy
do telefonu semickich
słów używając ogromnych
których znaczenia odgadnąć
nie śmiałbym których ogromność
nie zna stropu –
XXXXXX                a potem
płacze malutki znów sąsiad
jeden z najmniejszych na świecie
drugi napuszcza wody
do wanny trzeci się gwałci
cichutko czwarty już zasnął

Tesserakt

W nocie zamieszczonej na skrzydle książki Marta Koronkiewicz zauważa, że wspólnym mianownikiem wierszy z Nucić (a warto odnotować, że – mimo precyzyjnej konstrukcji – zbiór ten w pierwszym odczuciu sprawiać może wrażenie stosunkowo eklektycznego i niejednorodnego, tak tematycznie, jak też stylistycznie) jest szeroko rozumiana niepewność: socjoekonomiczna, tożsamościowa, codzienna niepewność siebie w różnych społecznych rolach i sytuacjach. Żaboklicki poświęca wiele miejsca wszystkim wskazanym przez krytyczkę wątkom, a czasem – zwłaszcza w wierszach tematyzujących kwestie związane z obrazem męskości czy wykorzystujących reminiscencje z okresu dojrzewania, jak utwory Facetem lub Cycki – ociera się wręcz o rodzaj poezji konfesyjnej, wywołanej ostatnio do tablicy przez Jerzego Jarniewicza w świetnym wierszu Łabędzi śpiew poezji konfesyjnej w Europie Wschodniej z tomu Mondo cane. Jak to zwykle ma miejsce w wypadku debiutanckiej książki Żaboklickiego, nie trzeba jednak długo czekać, by autor „Nucić” wywrócił ten trop do góry nogami. A potem raz jeszcze. W wierszu To nie tak, będącym jednym z kilku komentarzy metapoetyckich, jakie znaleźć można w tomie, pisze:

on się nie zwierza
on się nie zwierza ludziom
no co ty
on opowiada anegdoty

on nie analizuje
on nie rozbiera dzieciństwa na części
pierwsze on opowiada jak ojciec dowcipnie
odpowiadał mu na prośby i pytania

W wygłosie całego wiersza ów autotematyczny wątek zostaje dodatkowo sproblematyzowany, a ślady tej problematyzacji znaleźć można także w niejednoznacznym zakończeniu drugiej, zacytowanej tu przeze mnie strofy, w której „odżegnywanie się” od poezji konfesyjno-tożsamościowej zawiera jednocześnie element autoanalizy.

Niepewność, o której pisze Koronkiewicz, w wierszach Żaboklickiego dotyczy także nieufności wobec rzeczy, sądów, słów. Nie chcę powiedzieć, że bliska poecie jest koncepcja słabej ontologii – byłoby to nadmierne uproszczenie. Chodzi raczej o pewną szczególną formę esencjalności, jednocześnie silnej i ruchomej, jakby nieustannie przemieszczającej się we wnętrzu tesseraktu (bardzo do mnie ta metafora przemawia), łączącej różne plany czasowe i przestrzenne, zatrzymanej w pół kroku na łączącym dwa brzegi moście. Z tego być może wynika – skądinąd celne – spostrzeżenie Koronkiewicz, że wiersze Żaboklickiego są równocześnie dojmująco aktualne i zaczepnie niedzisiejsze, a choć uwaga krytyczki dotyczy w pierwszej kolejności formalnej strony utworów zamieszczonych w Nucić – pojawiających się w nich rymów, meliczności tych wierszy i ich metrum, choćby w znakomicie rozegranym trzynastozgłoskowcu Sur le pont – to sądzę, że można odnieść ją także do wizji rzeczywistości, w której byty i podmioty pozornie do siebie nieprzylegające, nie mogą bez siebie istnieć. Przywołany przeze mnie Sur le pont – utwór imponujący swoim rozmachem i zdecydowanie jeden z najlepszych liryków w książce – świetnie ukazuje taką ontologię. Każda z czterech jego strof rozpoczyna się od słów „ten wiersz jest”, a dalej następują wyliczenia, obejmujące między innymi nazwy wszystkich warszawskich mostów:

Ten wiersz jest teledyskiem kręconym na moście
Gdańskim, sesją zdjęciową, poślubną, na moście
Świętokrzyskim i dziurą w asfalcie na moście
Północnym, aż but wpada. Ten wiersz jest na moście
średnicowym stojącą kaemką, na moście
Grota korkiem z powodu wypadku, na moście
Łazienkowskim wypadkiem przez korek, na moście
Łazienkowskim człowiekiem i flagą.

Wiersz – powiada Żaboklicki – jest tym wszystkim. A jeśli tak, to nie może być żadną z tych rzeczy z osobna; jest ruchem, umożliwiającym komunikację, umożliwiającym podmianę, wymianę i przypadek, który w ramach rzeczywistości operującej tak rozumianą ontologią staje się elementem niezbywalnej logiki. Ładna to wizja, nieoczywista i brzemienna w skutki, bo uwspólniająca.

W swojej ostatniej książce Konrad Góra dał lekcję poetyckiego głosu. W programowym liryku-anegdocie pod tytułem Jak powinien dobiegać głos poety opisał wymyślny układ elektryczny, który wprawiony w ruch poprzez złączenie dwóch zwisających z okna łyżeczek stołowych, po pewnym czasie uruchamiać miał donośny sygnał, wydobywający się z trąbki podłączonej do wydmuchu odkurzacza. Wizja poezji u Żaboklickiego niewiele ma wspólnego z koncepcją, którą Góra przed laty zawarł w obrazowej frazie z wiersza Podsiadło: język to sznur pod dzwon, i choć nucenie – nucenie wraz, nucenie obok, nucenie mimo – zdaje się czynnością obliczoną na zupełnie inne niż eksplicytnie wskazane przez Górę zamiary, to ostatecznie wizja roli poezji u Żaboklickiego i autora Requiem ma zaskakująco wiele punktów stycznych, z których bodaj najistotniejszym jest ów kolektywny, uwspólniający gest.

* * *

Żaboklicki nuci raz pięknie, raz fałszywie, czasem kpiarsko, kiedy indziej dostojnie i z powagą, ale zawsze ustawionym głosem.



Karol Poręba (ur. 1994) – krytyk literacki, wydawca, redaktor, doktorant na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego; pracuje w Wydawnictwie Ossolineum.

Paweł Kusiak – Wiersze (05.2022)

Z awangard

przewala się we mnie żałoba jak orkan
po zmianie klimatu. orkan
otula ciepłe kości i długi dom
ciemna materia nocy
nic nie zabierze
kiedy nie dał nic.

przewala się w tobie żałoba jak orkan
po zmianie klimatu. orkan
otula ciepłe kości i długi dom
ciemna materia nocy
nic nie zabierze
kiedy nie dał nic.

czas na tren o straży i prawie.

czas na kołysankę o prawie i straży.



Pościelę ci łóżko najdroższym drutem kolczastym

i rozmawiamy jakby tusze kroić
cieknie tani browar nie krew.
choroba głęboko
w mózgu jak rodzina
(w za ciepłej łazience gdzie brak okien).

choroba głęboko (jak sięga
piwnica i cichnie metro). gdy rośnie
blackout cieli się wiele krów
(a jedna widzi gwiazdy
a druga karmi groby
wszystko łączy lot). jaki dom

ze mnie wyjdzie
na horyzoncie sparaliżowanym

od pasa w górę (a jeden depta gruz
a drugi już popielec)? byle spełnić

rzeczy które ich są.
tam przy rozbitym moście
stoi podobieństwo moje.

i rozmawiamy. może
jestem nagi. rozkwita siniec 
jak więdnie zdanie.

mości się zima – nie jej zostawić miasta.
powiedz: ile granic cię wyszczerbia gdy lecą
odpryski jakby tusze kroić?

wystrzeli wiosna jak karabin?
zapada choroba
od nocy – pisałbym
taki hymn ukręcił
zamiast sznura i konopi:

pod czarną rzeką czarna ziemia
nad czarną rzeką czarne niebo
jeśli noc biała – dzień okradziony.

w trzeci dzień odwoływania wiosny,
w ósmy dzień wojny



Czasownia

Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, –
Krew poczuła, z pod ziemi wygląda
A. Mickiewicz, Dziady

limes. formuje się formułuje
oś ujścia. leżą róże żarzą się.

czujesz to? zbiórka
pod kamienicą zimową.

psychopraca na wszystkich
piętrach. na wzgórzu mózgu

skład widmowy. w tym miejscu
cię potrzeba. w jasnej śpiączce

przystępuję do zapowiedzi. świetlnej
spalarni lamenty.

pracownik ja
tłuczeń różnic kruszec.

w tym miejscu cię potrzeba.
oddzielić gromy od widzeń.

żywienia przed konania. baza
katechezy: donosi

awers na rewers
urbi et orbi.

tutaj coś chowane wampirycznie. wiersz
opadowy w tle nieustający.

bije pieśnią w sarkofag.
powiadam grę wieniec

wiję politycznie
nawiedzony. w tym miejscu

cię potrzeba. prorok tego wiersza
lamen ma i werset. zapalnik

psalmiczny do narracji
wojny. czarno-białe

montownie w pełni i w księżycu
powrotnicy zimy.

w tym miejscu cię potrzeba
do pary spracowania.



Paweł Kusiak (ur. 1998), autor (i współautor) wierszy, redaktor. Publikował w wielu pismach i kilku antologiach (m.in. Połów. Poetyckie debiuty 2019). Autor tomu Grypsy proroków (debiut na wiosnę 2022); pracuje nad kolejnymi projektami. Mieszka w Krakowie, pochodzi z Krosna.

Barbara Rojek – PODWODNY SPACER ARCHIWISTY [rec. A. Bąk, „XXI. Nagi wodnik w śródmieściu”] (04.2022)

Anatol Stern nie pojawił się na liście poetyckich „wierzycieli” Tomasza Bąka w Bailoucie. W XXI. Nagim wodniku w śródmieściu (WBPiCAK, Poznań 2021) – jednej z trzech książek, jakie Bąk wydał w roku 2021 – jego wpływ okazuje się jednak znaczący i wieloaspektowy: od motta i tytułu począwszy, a na fragmentach wierszy wplatanych między frazy Bąka skończywszy. Patronat futurysty jest o tyle istotny, że to, co fascynowało pokolenie Sterna, czyli słynne „trzykrotne M” – „miasto, masa, maszyna”, składa się na ideologię usprawiedliwiającą destrukcję środowiska, o której m.in. traktuje poemat Bąka.[1] Jednak to właśnie miasta w Nagim wodniku… stają się pretekstem do opowieści o globalnym problemie. U autora Bailoutu, tak jak u Sterna, są one nasycone chorobliwą energią, osiągają punkt kulminacyjny przed upadkiem. Bąk umieszcza w swoim wierszu wers O życie miast magnetyczne i wciąż wibrujące!. U Sterna znajdujemy taki ciąg dalszy:

Wyprostowane tragicznie, fabryczne kominy
Czekające z rezygnacją ostatniej godziny
Gdy potwór przyjdzie bezmyślny: sturamienne słońce.

Jednak cytat otwierający Nagiego wodnika…pochodzi z innego utworu Sterna o znaczącym tytule Atlantyda. Metaforyka akwatyczna i figura Atlantydy służą w nim Sternowi do ukazania miejskiego chaosu, biegu oraz poczucia osaczenia. Podmiotowi utworu wydaje się, że wiszą nad nim dwa oceany – eteru i wody. Znajdując się na ziemi, jest na samym ich dnie, a jednocześnie czuje się złapany w rybacką sieć: wyrastające zewsząd: druty, druty, druty. Mówiący kieruje wzrok tęsknie ku górze, marzy o wyrwaniu się z zamknięcia, do tego drugiego oceanu, gdzie ryby migocą i gwiazdy:

Jakże boleśnie tęsknisz za tym światem nad wodą,
Za ludźmi, co błądzą w górze, w błękitnej kajucie!
Już nie wrócisz więcej pośród tłum nieżywy
Tych stworów, co się tam w dole szamocą i kłębią.

Motto poematu Bąka, pochodzące z ostatniej strofy utworu Sterna, to pożegnanie z zalanym miastem, którego powidoki podmiot jednak będzie nadal nosił w sobie: Będą się odbijać w twej źrenicy przez wieki / Cienie tamtych dziwnych ludzi, i ptaków i kwiatów. Ale wersy te wyrażają też nadzieję na ratunek dla miasta: będziesz śnił, mieszkaniec Atlantydy dalekiej, / O wybuchu, co ją wyłoni – i wróci cię światu. W w wierszach Bąka pojawia się nadzieja, jednak zupełnie innego typu.

Nagiego wodnika… można jednocześnie uznać za serię pożegnań. Gdy odkryjemy bowiem, że książka Bąka jest swoistym katalogiem miast, które mają zostać zatopione w wyniku podnoszenia się poziomu wód w oceanach (Aleksandria, Bandżul, Bangkok, Bombaj, Boston, / Dżakarta, Gdańsk, Ho Chi Minh, Lagos, Londyn. / Manila, Meksyk, Neapol, Nowy Jork, San Francisco, / Sydney, Szanghaj, Szczecin, Wenecja), podmiot Bąka zaczyna przypominać zawziętego archiwistę uatlantydzonych opowieści. W przeciwieństwie do podmiotu Sterna, opowiada „z dołu”, z wnętrza wydarzeń. Książka Bąka jest więc zbiorem wierszy żałobnych, ale takich, których elegijność odnosi się do tego, co z miastami zrobił kapitalizm. Pamiątką po wielu z nich mają być tylko emblematy utowarowienia: jedzenie dla turystów (wodnicza lasagne) przeplatane komunałami z folderów turystycznych (do snu o czerwonym winie / pasiastej koszulce i spieczonych brzegach – to Wenecja). W wierszu IV zgodny z mitologią indyjską opis pochodzenia miasta zostaje skomentowany w następujący sposób:

a ty i tak kojarzysz je z podwodną seksturystyką:
scuba blow jobem, wybrzuszeniem w ciasnym kombinezonie płetwonurka
– naszą egzotyką z wyboru jest egzotyka jogurtów owocowych.

Żal podmiotu dotyczy zniszczenia, jakiego na miastach dokonała forma towarowa. Nadchodząca, fizyczna anihilacja wydaje się wobec niego wtórna.

Rola archiwisty jest celowo przekorna i naznaczona naiwnością, wpisaną w przedsięwzięcie skatalogowania świata: Jak uczy historia, żywioły kiepsko robią starodrukom. Archaicznie brzmi również pojawiające się w wierszu XXI pytanie o pamięć po poecie. Pisze on bowiem dla nikogo, na czasy niepisane:

Znam tylko trzy stopnie niepewności:
nie wiem, z czego zostanę zapamiętany;
nie wiem, czy zostanę zapamiętany;
nie wiem czy będzie ktokolwiek, kto mógłby pamiętać

Ma również świadomość fragmentaryczności swojego przedsięwzięcia: Nie wiem czy będzie dość czasu, by opłakać po trochu, / a kto opłakuje cały świat, w końcu traci wzrok. Co ciekawe, pragnienie opisania wszystkiego wybrzmiewa również w poemacie Sterna i w podobny sposób rozwija się u Bąka:

Zanurzyłem swe dłonie w mleczne gwiazd odmęty,
Pragnąc, by me ramiona dzień i noc okuły,
dzień i noc w konstelacji fali pojedynczej korpuskuły
wyłuskiwałem

Z pragnieniem może mieć związek wybrana przez Bąka specyficzna forma. Liczba „sonetów” – dwadzieścia jeden –  odwołuje się do dwudziestego pierwszego wieku, co poeta potwierdza w wywiadzie[2]. Każdy utwór jednak, oprócz czternastu wersów, zawiera dodatkową strofę siedmiowersową. Mamy więc do czynienia z formą, którą poeta określa mianem „sonetu i pół”. Wpisanie w poemat liczby, która może sugerować próbę objęcia całości doświadczenia przyszłej katastrofy oraz wybór rygorystycznej formy, wydają się być przewrotnymi zabiegami. Uporządkowanie oraz jakby nadmiarowa ornamentacja poematu kontrastują z dramatyczną tematyką, którą trudno objąć wyobraźnią.

Konwencję archiwistycznego projektu kontrapunktuje perspektywa jednostkowa, wprowadzana przez pojawiające się w poemacie wersy ze Sterna: oto błądzę już nagi, smukłe swoje ciało / poddając spojrzeniom lepkim lamp naokół. Jednostkowość pojawia się nie tylko w częściowo autotematycznym wierszu XXI, ale pobrzmiewa także w kolejnych opowieściach o miastach. Pojawiający się w wierszu o Manili (XII) fragment tekstu piosenki Piano Become The Theeth: faint Manila, so familiar, warto uzupełnić o jego dopełnienie, nieobecne w utworze Bąka: „You’re untouchable, stunning / And I’m drowning in this sea. Historiom o katastrofie towarzyszy bowiem opowieść o miłości i prywatnej stracie: dopóki ty jesteś, / jaki tam koniec świata,/ wszystko do poskładania. Tę taktykę autora znamy m.in. z Bailoutu, gdzie perspektywę „poety uczonego”, wygłaszającego swój quasi-wykład, równoważył podmiot mówiący z wnętrza kapitalistycznej opresji. Z kolei w tomie Utylizacja. Pęta miast wiersze miłosne przechodziły często do perspektywy ekonomiczno-społecznej. W Wodniku, jak tłumaczy autor Zuzannie Sali, strategia łączenia problemów globalnych z prywatnym doświadczeniem ma związek z próbą  powiedzenia  halo  halo,  tu  chodzi  o  twojego  SUV-a  w  garażu  podziemnym,  twoją  kolekcję  winyli,  garderobę  pełną  ciuchów  z  tych  trochę  lepszych  sieciówek, (…) miasto,  do  którego  chciałeś  polecieć  w  przyszły  weekend.  (…) Tu  po  prostu  chodzi  o  życie.

Zatem już w pierwszych wersach książki zaznaczona zostaje sytuacja podmiotu:

– Kiepsko pływam, a ty?
Stylem powszechnie uważanym za lekko rozpaczliwy,
w stroju zdradzającym niedzielność stylu,
prędzej rzuca mnie na brzeg niż o własnych siłach.

Z kolei wersy tworzące klamrę tomiku umieszczają podmiot i czytelnika wśród tych, dla których najprawdopodobniej nie będzie miejsca na ostatnim balu, którzy nie przejdą suchą stopą:

– Na balu na Titanicu nie może zabraknąć ubogich,
choć ich rola nie została jeszcze jasno zdefiniowana.
Zostaną potraktowani jako przyłów? (…)
Przyniosą na tacy gwóźdź programu,
którego nigdzie i nigdy nie będą mogli skosztować?

Podmiot, świadomy swojego położenia klasowego, również wywołuje dysonans w precyzyjnej formie, będącej rozpaczliwą próbą porządkowania chaotycznego doświadczenia, jedyną dostępną dla niego formą sprawczości. Z prekarną kondycją mówiącego łączy się także powracająca w tomie figura horoskopu:

Jeśli przeżyłeś powódź stulecia
pewnie łatwiej ci będzie przeżyć sześć kolejnych
do końca wieku. Oto horoskop klimatyczny
dla bytów astralnych wykonanych z plastiku.

Horoskop to forma ucieczki od rzeczywistości, z którą nie można sobie poradzić. U Bąka zostaje on zredukowany do znaków Wodnika oraz Ryb, które okazują się być wspólne dla wszystkich ludzi: osoby spod znaku Wodnika często kwestionują otaczającą je rzeczywistość, Ryby natomiast uciekają od prozy życia, / a wymyślonych idei nie potrafią doprowadzić do końca. Astrologia częściowo zdejmuje z ludzi odpowiedzialność za ich czyny i neguje możliwość zmiany, wskazując na działanie metafizycznych sił niezależnych od ich jednostkowej woli. Służy również Bąkowi do pokazania niezdolności podmiotów odpowiedzialnych za globalne ocieplenie do konfrontacji z jej skutkami: synchronizując zegarki / po cichu przestrajaliśmy serce świata, ale ostatecznie Ten koniec świata na pewno da się wytłumaczyć inaczej.

Ostatecznie bohaterowi wierszy pozostaje chyba wyłącznie możliwość wyobrażenia sobie perspektywy zniszczenia. Powracająca w książce, zaczerpnięta z poematu Sterna sytuacja spaceru może być wyrazem oswajania świata tuż przed lub tuż po katastrofie:

Ulicą idąc czarną, czuję: płyty parzą,
jeśli faktycznie wolałbym, żeby stóp
nie obmyła woda, wdzierająca się do miast,
z dnia na dzień stałbym się pięciokrotnie bardziej ambitny.

Cytaty ze Sterna przynoszą również kuszącą perspektywę zapomnienia, ciekawą w kontekście wcześniejszych refleksji o pisaniu jako skazanej na porażkę próbie zachowania pamięci o miastach:

Otęczonych niebios śniąc błękitnienie,
gotów byłbym zapomnieć błękit rozleglejszy,
błękit, który z wolna przestaje mnie dotyczyć,
rozlanym drukiem w smutnej bibliotece.

Z drugiej strony katastrofa znosi odpowiedzialność, nie kładąc kresu destrukcyjnej działalności klas uprzywilejowanych:

krztusząc się
to powietrzem, to wodą, stoimy po kolana,
by bronić węgla jak bioróżnorodności.

Możemy przestać przejmować się konsekwencjami
i nie musimy zastanawiać, czy po nas potop,
skoro wiemy, że nadejdzie.

Bąk, grając jednocześnie z fantazmatem „końca świata”, dekonstruuje jego ostateczny, momentalny charakter. Łączy się to też ze wspominanym wcześniej dążeniem do ukonkretniania katastrofy. Poeta buduje w całym tomiku specyficzną perspektywę – jednoczesnego bycia w środku katastrofy oraz rozważania tego, w jaki sposób będzie ona naturalizowana: W świecie cieplejszym o cztery stopnie w ekosystemie Ziemi / wrzało będzie tyle klęsk żywiołowych, że zaczniemy po prostu / nazywać je pogodą. W połączeniu ze wspomnianym już wcześniej brakiem egalitarności katastrofy tworzy to wizję pozbawioną nadziei na ostateczną sprawiedliwość, którą miałaby ona przynieść. Bąk dodatkowo wskazuje na rozproszenie odpowiedzialności za katastrofę na liczne podmioty. Poeta odrzuca jednak narrację rozkładającą winę na wszystkich po równo:

skoro każdy zewnętrzny efekt ma dwa końce,
od kogo będziemy wymagać jego neutralizacji?
Jak złapać państwo/miasto/korpo za emisje jak za rękę,
i dokąd je doprowadzić, skoro zewsząd wdziera się woda? –

Chociaż wersy ze Sterna budują sytuację oczekiwania na katastrofę: Dzień – oto dzień blisko. Przecież dzień blisko – / dławcież wszystko, wszystkich: winnych, niewinnych / wypłacalnych i wyciągających ręce po bailout, to jednak Atlantyda mówi o mieście, dla którego zatopienie jest naturalną kondycją. A zatem katastrofa tylko pozornie skutkuje całkowitą anihilacją: Wodnik przekąsza rybami, jak to ma w zwyczaju / – świat traktując jak przyłów, jak przyłów / wyrzucając za burtę; na chwilę przed przyjściem fali ludzie przypominają wirki-płazińce które

walczą ze sobą
ostrymi jak sztylet penisami
a ten, który zwycięży 
ma prawo zapłodnić pokonanego

jednak status quo wydaje się mieć zdolność przeżycia samego siebie: „mieszkańców zapraszamy / do skorzystania z laminowanej księgi skarg i zażaleń”. Jak pisze Justin McBrian: Kapitał może uważać się za gatunek pionierski, ale najlepiej byłoby go określać jako takson katastrofy [disaster taxon] – gatunek, który nie tylko wypełnia nisze powstałe po katastrofach ekologicznych, ale aktywnie wytwarza katastrofy, by zrealizować ten cel.[3]

Kapitalistyczne mechanizmy nie tylko się nie zmienią, ale, jak długo to będzie możliwe, będą wykorzystywać okazje do zysków generowane przez katastrofę: koniec świata jest szansą,/ a nie końcem świata. Na czym polega zatem rysująca się w motcie książki nadzieja? W wierszu VII pojawia się sugestia, jakoby miała ona wykraczać poza ramy życia jednostki czy całych społeczeństw:

To co czyni tę nadzieję radykalną,
to jej ukierunkowanie na dobro
w przyszłości, które wykracza

poza aktualną zdolność rozumienia,
czym ono jest

Fragment ten przypomina często cytowany, autotematyczny fragment z Bailoutu:

Ten poemat (…)
jest krytyką usmyczonej wyobraźni
która pozwala widzieć tylko to,
co istnieje, bądź istniało w przeszłości.

Wydaje się jednak, że poeta przesuwa akcent na nadzieję innego typu – nadzieję mniejszego zasięgu, która pojawia się w ostatnim utworze:

Jasne, drobne przyjemności po drodze,
liczne korzyści wynikające z posiadania
psa, łapanie umiejszczony powłok natury
w chwilach wyrwanych pracodawcy
(…) całuję cię w czółko
jakby świat nigdy nie miał się skończyć

Jest to nadzieja momentalna, która kontrastuje z rozłożoną na lata i powoli stającą się „naturalnym” elementem życia na ziemi katastrofą. Obezwładniającą perspektywę na chwilę unieważnia miłość i obecność drugiej osoby:

I ja – i ja też jestem w tym dzikim, tępym biegu,
Uderzony – policzkuję – i pluję – oplwany.
Ledwo dyszę, lecz jeszcze powalam kogoś z brzegu –
A nade mną szumią dwa głębokie, ciche oceany

czytamy w Atlantydzie. Bąk, trochę jak Stern, przedstawił sytuację bycia we wnętrzu wydarzeń, niemożliwość wycofania się z nich, przy jednoczesnym poczuciu podmiotowego bezwładu,  podlegania większym siłom. Nadzieja, która nie rości sobie prawa do budowania pozytywnych wizji przyszłości, występuje obok niepewności, zawartej w powtarzających się słowach Chciałbym, / ale mam obawy. Pozostaje tylko oswajanie katastrofy, którym jest już samo pisanie o niej, zawsze podszyte lękiem:

Którejś nocy już przed tym uciekaliśmy,
biegłem przez miasto
(…) chowałem się przed falą
na wielopoziomowym parkingu
(…) i miałem wrażenie, że wszystkie falochrony
wykonano z papieru

Wiersze Bąka przekonują swoją konkretnością, pokazywaniem realnych powiązań między gospodarką, polityką, wyobraźnią a realnymi stratami, reprezentowanymi przez dziewiętnaście miast. Jednocześnie Bąk dystansuje się od konwencji i chwytów, które sztuka, również ta skomercjalizowana, wytworzyła wokół katastrofy:

– Te wszystkie powieści cli-fi,
których nie zdążymy napisać, zrodzone z warsztatów
ekopoetyki (…)
przeciągłe, niemal bezgłośne piśnięcie broni z tłumikiem –

Nagi wodnik w śródmieściu sprawdza możliwość innego mówienia o katastrofie. Buduje również wspólnotę opartą na bezradności i słabości, przenikniętą gorzką refleksją, że nie jest ona powszechna ani dobrowolna, bo przynależność do niej wyznacza pozycja klasowa. Sprzęgnięcie w jednej książce tak wielu sprzeczności – nadziei z całkowitą bezsilnością, intymności z wielkimi mechanizmami ekonomii i polityki, konkretu z poetyckością, chaosu i prób porządkowania – może najlepiej oddaje trudną do wyrażenia kondycję i świadomość człowieka, zmuszonego do konfrontowania się z czymś, co jednocześnie przekracza jednostkową percepcję i przekłada się na podstawowe aspekty życia. 



[1] Warto jednak wspomnieć, że Stern parę lat później, w manifeście Prymitywiści do narodów świata napisze: miasto burzymy. wszelki mechanizm – aeroplany, tramwaje, wynalazki, telefon, zamiast nich pierwotne środki porozumiewania się, apoteoza konia, (…) mowa krzyczana i rymowana. Anatol Stern, Wiersze zebrane, tom 1., oprac. A. K. Waśkiewicz,  Kraków 1985. Wszystkie cytaty ze Sterna za tym wydaniem.

[2] Zważyć stratę. Z Tomaszem Bąkiem rozmawia Zuzanna Sala, „Śląskie Studia Polonistyczne” 2.08.2021, https://www.journals.us.edu.pl/index.php/SSP/article/view/12267/9594, (dostęp 17.02.2022).

[3]J. McBrian, Akumulacja wymierania. Planetarny katastrofizm w epoce nekrocenu, [w:] Jasona W. Moore (red.), Antropocen czy kapitałocen? Natura, historia i kryzys kapitalizmu, Poznań 2021.



Barbara Rojek – urodzona w Poznaniu w 2002 roku. Studentka pierwszego roku filologii polskiej
na Uniwersytecie Warszawskim. Zainteresowana politycznością sztuki, a zwłaszcza poezji.

Karolina Górnicka – WAGON Z WATY ZWANY TEŻ REWOLUCJĄ [rec. W. Kopeć, „przyjmę/oddam/wymienię”] (04.2022)

Wojciech Kopeć należy do najmłodszego pokolenia polskich poetów, co z całą pewnością odzwierciedla jego debiutancki tom przyjmę/oddam/wymienię (Instytut Literatury, SPP Oddział w Łodzi, Kraków 2021). O nowoczesności książki świadczy jednak nie jej przebojowość czy postulatywność, często kojarzona z młodymi, a wręcz przeciwnie – świadomość procesów historiozoficznych i wyjątkowe wyczulenie na zmiany. Nie bez powodu wiersze Kopcia zostały wyróżnione w konkursie „Nowy Dokument Tekstowy”: są świadectwem teraźniejszości, choć daleko im do bycia bezstronną obserwacją. Jednakże zniekształcenie rzeczywistości, do którego dochodzi w tomie, nie stanowi zabiegu udziwniającego, mającego szokować odbiorcę, a wynika z niej samej. Dziwność przyjmę/oddam/wymienię to dziwność świata, a nie perspektywy.

Jest w wierszach Kopcia coś niegdysiejszego – atmosfera niedzielnego targu, wystawki pod domem czy sąsiedzkich wymianek – co jednocześnie świadczy o ich współczesności. Opisywane przez niego przedmioty nie są lśniące, nie kuszą; sprzeciwiają się panującemu prymatowi nowości, wpisując w kontrkapitalistyczny trend kupowania rzeczy z drugiej ręki, używanych, wysłużonych. Co wspólnego mają ze sobą średniej wielkości świnia, kort tenisowy i gwoździe? Niewiele, oprócz tego, że można je sprzedać i kupić. Pierwszą z celnych obserwacji podmiotu jest więc ta, że współczesne relacje i powiązania między rzeczami, a także między ludźmi, tworzone są przez pieniądze. Choć zdawać by się mogło, że to banalny i szeroko już opisany problem, autorowi przyjmę/oddam/wymienię chodzi przede wszystkim o przeciwdziałanie utowarowieniu relacji – choćby przez podjęcie decyzji o stworzeniu wokół nich tomu poetyckiego. Tekst, w przeciwieństwie do wymienionych przez autora przedmiotów, znaczy, a więc sprzeciwia się całkowitej redukcji towarowej. I ten element diagnozy rzeczywistości jawi się jako najbardziej współczesny, dokumentalny – świadomość niepodzielnie panującego kapitalizmu determinuje wszelkie rozwiązania poetyckie, sprawiając, że książka Kopcia przestaje być jedynie zapisem biernej obserwacji problemów świata, a staje się sposobem aktywnego przeciwdziałania zachodzącym w nim procesom.

Zbiór opisywanych przedmiotów nie jest więc przypadkowy: to rekwizyty życia, artefakty ludzkości, które łączy niemożliwa do zignorowania sztuczność. Wszystkie rzeczy pojawiające się w tomie są od podstaw stworzone przez człowieka bądź wysoce przetworzone. Natura w przyjmę/oddam/wymienię objawia się jedynie jako martwe zwierzę przerobione na kawałki mięsa, pestki dyni pakowane w gotowe do sprzedaży opakowania albo kruszce i skały, z których buduje się nawierzchnie. Nienaturalny jest także człowiek:

(…) Minęły
już czasy towarowej kontrofensywy. Brat robił jeszcze

dziurki pomiędzy trzema paskami, ale moja beztlenowa
skóra obyłaby się i bez tego. W tym roku pierwotniaki

ewidentnie sprzyjają naszemu oddychaniu. Nie ma
się czego obawiać, plecy filtrują wodę jak należy.

(buty halowe rozmiar 38)

W kolejnych wierszach czytelnik oswaja się z humanoidalnym, człowiekopodobnym tworem – filtrującym wodę plecami, z teleodbiornikiem zamiast mózgu, z wątrobą z wodoodpornego materiału. Podmiot zdaje się więc pytać nie tylko o konsekwencje oddalania się człowieka od naturalności w stronę technologii, sztuczności, przetworzenia, lecz także o nową tożsamość wynikającą z tych zmian. Ludzie przyjmę/oddam/wymienię są hybrydami rodem z Manifestu cyborgów, przejawiającymi jeszcze przebłyski samoświadomości: (…) Bo taki już nasz los, / dwóch niteczek uwikłanych w przepaść – / ciągłe ukrywanie się i dezorientowanie / przeciwnika. Wojna rozpoczyna się / od pierwszych prób obrączkowania żywności.  Mają one za zadanie nie tyle podkreślać dziwność opisywanych postaci, co podważać ontologiczny status ludzi – to próba poetyckiego rozważenia fenomenologicznej esencji człowieka. Podmiot pyta: słyszałeś / o nadchodzącej dezaktywizacji?, zwracając jednocześnie uwagę na zatarcie granicy między nieludzkim – dezaktywowanym oprogramowaniem, sprzętem – a na wskroś ludzkim brakiem aktywności, biernością. Ostatecznie jednak rozczarowujące człowieczeństwo trzyma się hybrydowych tworów:

Kondory mają najtwardsze brody na dzikim zachodzie.

Wsłuchujesz się w głos wiatru, żeby zrozumieć
śmiercionośność ich bladego spojrzenia.

Wsłuchujesz się w głos piasku żeby zrozumieć

naturę ich kolców, które niejednego już pozbawiły nadziei,
a ciebie wciąż trzymają przy ludzkiej postaci.

Z motyki mleczarza wzięło się twoje oddychanie.

Pytasz, jak to jest krajać swój oddech na taki,
który wędruje prosto do wiatru, i taki,

który, porzuciwszy ostatnią brzytwę, zatrzymuje się
w połowie drogi do świadomego spojrzenia.

Pytasz, jak to jest oddzielić kolce od śmierci,
ale twoje pytanie jest niczym więcej
niż martwym widzeniem piaskowego miasta.

W twoim dzikim mieście zamieszkała psia wiara.

W twojej dzikiej pięści zamieszkała samsara
i to w niej znajdujesz ostateczną odpowiedź.

(motykę kowalską 3-zębową)

Wyjątkowo interesujący w przypadku tego wiersza jest zbudowany przez podmiot dystans – i choć żaden tekst w przyjmę/oddam/wymienię nie nosi znamion liryki wyznaniowej, szczególnie w tym uwidacznia się nietypowość komunikatu podmiotu. Relacyjność, sprawozdawczość wypowiedzi („pytasz”, „wsłuchujesz się”) sprawia, że głos otrzymuje inna postać, której ciekawość i powątpiewanie zdają się dla podmiotu znaczące. Choć naiwnością byłoby stwierdzenie, że przełomowym rozpoznaniem jest odkrycie, że ludzie, nawet w obliczu przeobrażeń ciała i funkcji życiowych, pozostają ludzcy, ponieważ pytają i podważają zastaną rzeczywistość, to jest ono tylko elementem perswazyjnym poetyckiej wypowiedzi autora. Proponowanym rozwiązaniem ontologicznego problemu jest w tomie „samsara” – wędrówka, nieustanna przemiana – człowieczeństwo nie trwa więc pomimo zachodzących zmian, ale dzięki nim. Podmiotowi nie wystarcza stwierdzanie faktów czy stawianie trudnych do obalenia hipotez; wypowiedzi te służą mu jako solidne podłoże dla rewolucyjnych, dla wielu wręcz oburzających, postulatów. W przyjmę/oddam/wymienię kapitalizm jest pierwszym tworem dehumanizującym, zniekształcającym ludzkość. Na przestrzeni tomu wybrzmiewa niezadane wprost pytanie: skoro tak duży dysonans wzbudza opis człowieka oddychającego przez skórę, zmutowanego i zelektronizowanego, dlaczego zewnętrznie narzucony, wypaczający rzeczywistość, wysoce nieludzki proces podziału na wyzyskujących i wyzyskiwanych nie budzi sprzeciwu?

Kopeć nie poprzestaje jednak na krytyce systemu kapitalistycznego, proponując wobec niego alternatywne rozwiązanie. Jak zauważa Jakub Skurtys w recenzji na łamach „KONTENTu”: Jak w dobrej, utopijnej gospodarce zero waste, w świecie przyjmę/oddam/wymienię: nic się nie marnuje, wszystko może za to zostać poddane kolejnej odróbce i sprofanowane, a z formy towarowej przeistoczyć się ponownie w przedmiot użytkowy (…) Mamy zapewne do czynienia z wierszami, które proponują alternatywną wobec kapitalizmu ekonomię, przeciwstawiającą się nadprodukcji i kulturze powszechnego marnotrawstwa. Koncepcja wymiany towarowej przedstawiona przez autora tomu, oprócz sprzeciwu wobec nadprodukcji, zdaje się propozycją rozwiązania opisywanego przez Marksa problemu fetyszyzmu towarowego, do którego doprowadziło przekształcenie towarów w swego rodzaju odrębne byty, niezależne od człowieka. Ten rodzaj zależności polegałby na pominięciu jednego ogniwa w procesie wymiany towarowej – tym sposobem transakcje przestają być zawierane przez ludzi, którzy dany towar wytworzyli i korzystają z jego wartości wymiennej, a przez same towary: czynnik ludzki staje się zbędny. Jeśli więc wartość użytkowa jest atrybutem człowieka, a wymienna – towaru, społeczeństwo, w którym model produkcji oparty jest na wymianie (towaru na pieniądze), człowiek nie musi w niej dłużej uczestniczyć – wszelkie relacje społeczne i międzyludzkie stają się relacjami między towarami. Autor przyjmę/oddam/wymienię, tworząc w wierszu przestrzeń bazaru, pchlego targu, sąsiedzkiej wymianki, odzyskuje pozycję ludzkich interakcji: to nie kupowanie anonimowego, lśniącego nowością towaru w wielkopowierzchniowym markecie, a wymiana używanych przedmiotów w najbliższym, lokalnym gronie – w wykreowanym świecie tomu minęły już czasy towarowej kontrofensywy.

Warto zaznaczyć, że to nie Ziemia, a bliżej niezidentyfikowana przestrzeń kosmiczna jest nowym domem postaci: kosmiczne mono i stereo, / każdemu wedle potrzeb; już nie będzie Adama Małysza w kosmosie; ostatnio wyszedłem na powierzchnię / i stanąłem obok Marsa. Nowy świat nie jest jednak obiecywanym rajem, a raczej mglistym wspomnieniem wspaniałości ziemskiego życia, gdzie nie trzeba było zapisywać się na przyszłoroczną reglamentację / jodowanych warzyw, gdzie goła gleba – kiedyś synonim konsumenckiej upadłości, / dziś elegancki kawał ziemi, a z kotem młynarki u boku / odkopuję szczerstwiałą jagodę i wysyłam na księżycową matczyznę. W obliczu zachodzących zmian klimatycznych wizja Kopcia nie stanowi już przestrogi czy napomnienia, to próba przepracowania, przećwiczenia nieuchronnej przyszłości. Przyjmę/oddam/wymienię nie jest jednak zbiorem smutnych wpisów z pamiętnika pogodzonego z porażką człowieka, a sposobem aktywizacji, nawet jeśli miałaby ona polegać wyłącznie na konserwacji wspomnień o minionym życiu, w którym chodziło o to, by wjechać wagonem bezosobowym, / wagonem z waty zwanym też rewolucją.

Kopeć pisząc wiersz, buntuje się. Nie poprzez pompatyczne gesty, dramatyczne sceny czy anarchizm. Zrozumienie systemu rządzącego współczesnymi relacjami międzyludzkimi chroni go przed popadnięciem w romantyzujący banał poety-wieszcza sprzeciwiającemu się niesprawiedliwościom świata. Następstwa kapitalizmu nie stanowią ściśle strzeżonego sekretu powierzanego wybrańcom; widać je wszędzie, mimo usilnych starań systemu, by bagatelizować ich skutki. Należy więc wrócić do początkowego pytania: co wspólnego ma ze sobą średniej wielkości świnia, kort tenisowy i gwoździe? Niewiele, oprócz tego, że można o nich napisać i sprawić, że będą znaczyć.


Karolina Górnicka (1997) – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikowana w czasopismach „KONTENT”, „Strona Czynna”. „8. Arkusz Odry”, „biBLioteka”. Interesuje się związkami literatury z ekonomią oraz kosmosem.

Anouk Herman – Wiersze (04.2022)

zielsko

chciałbym powiedzieć coś zdrowego o śmierci o tym
jak się ją gryzie i jak przełyka
zmielone kości wszystkich umarłych bliskich
martwych przyjaciół, i które zioła robią dobrze
na lekką strawność żałoby

mam umysł autystyczny głupi stonerski
wizje na mefedronie to jedyne objawienia
do których dano dostęp, w głowie mi huczy
od krwi zmieszanej na pół z metanolem
[oooo TAK]

gdy odczuwam ból mięśni to często myślę
o leżeniu bez końca w ziemi jak na kanapie
ale jak mam mówić coś zdrowego o śmierci
to tylko tyle że nie ma ziół które robią dobrze
na lekką strawność żałoby



praca

dzień święty święcę bo mam wypłatę akurat wtedy
kiedy kontaktom sypią się z NL
wszystkie te fajne tabsy
wszystkie papierki od ssania których robi się cieplej nawet przy minus osiem w tiszercie

dzień święty kiedy leżę na ziemi zimnej od zimy wpatrzony w beton
ponad głowami psów i kolegów
spomiędzy palców sypie się mefka a ja ją skraplam moim oddechem
chyba od tego zmienia się w rzekę

i ja się raczej zamieniam w rzekę razem z osiedlem
kroki sąsiadów czuję w przełyku a tamte krzyki niosą się szpikiem:
wszystko się może teraz zawalić bo moje bloczki są performansem
aresztowania są performansem
więc dzwonię do ojca powiedzieć że znowu się stałem ładnym kawałkiem
sztuki współczesnej :«

dramat
kiedyś bawilibyśmy się lepiej ale od czego jest druga dawka i hajs skradziony
z czyjejś torebki
halo?? dzwonię i mówię diazepam



fluid

jak mi się gapisz w dekolt to przypominam sb że mam już termin na mastektomię

ale mi go anulowano bo nie biorę hormonów
nie będę hormonów brało
mówię, i boję się o przerost łechtaczki i o mutację
boję się zmienić na stałe mordą w głos w mojej głowie tak jak się boję
mieć parzystą w dowodzie i piersi

zwrócone sutkami w tam gdzie wodzę
wzrokiem, we’re shoegazing together
we’re wallflowers spellbounded together
chcę żeby ciało topiło się samo w pulsach przysadki

mam w sobie dwójnię
chuja wiesz o tym parskam pakując packera w stringi
i wypychając watką bardotkę



Anouk Herman – kłir, anarchol, poeta i początkujący prozaik, laureat nagrody specjalnej na XVII konkursie im. Jacka Bierezina, współtwórca magazynu Szpol.pl. Zajmuje się filozofią najnowszą, gender studies i ekofeminizmem. Szczęśliwa osoba rodzicielska dwóch podłych kociątek

Aleksandra Wojtaszek – POEZJA I ZAANGAŻOWANIE (03.2022)

Pięć poetek z czterech różnych krajów. Łączą je podobne doświadczenia pokoleniowe – urodziły się niedługo przed, w trakcie lub tuż po zakończeniu wojny w byłej Jugosławii. Nie są już debiutantkami, ich głos jest w ojczyznach wyraźnie słyszalny, ale wciąż należą do najmłodszego pokolenia twórczyń.

Czytelnika niekoniecznie zaznajomionego z bałkańską specyfiką wybór ten może wprowadzić w pewną konfuzję. Dlaczego akurat poetki z Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Serbii i Czarnogóry? Jeśli miała to być panorama poezji post-jugosłowiańskiej to gdzie jest Słowenia i Macedonia? Sytuację trafnie oddaje popularny wśród lingwistów mem. Kobieta pyta: czy oni mówią w tym samym języku? Nie – odpowiada współtowarzysz – ona mówi po chorwacku, a on po serbsku. To dlaczego rozumieją się bez problemu? – Bo to jeden język.

Serbsko-chorwacki przetrwał mniej więcej tak długo, jak długo trwało „braterstwo i jedność” w socjalistycznej Jugosławii. Kiedy federacja rozpadała się wśród huku bombardowań i ostrzałów, językoznawcy wymyślali neologizmy i przywoływali archaizmy, aby jak najbardziej oddalić chorwacki od serbskiego. Od tego czasu minęło trzydzieści lat, w międzyczasie zdążył ukonstytuować się język bośniacki, czarnogórski wciąż ma niepewny status ontologiczny. Lingwiści coraz mniej jednak przejmują się zdaniem nacjonalistycznie zorientowanych polityków, mówią więc o języku policentrycznym występującym w czterech wariantach. Konsolidują się także, na razie zazwyczaj dyskretnie i pozainstytucjonalnie, sceny kulturalne poszczególnych krajów. Coraz więcej nagród literackich obejmuje cały „obszar języków BCMS” (od nazw: Bosnian, Croatian, Montenegrian i Serbian).

Przedstawione tu poetki spaja nie tylko podobny wiek i zrozumiały kod językowy. Pomimo niewątpliwie różnych poetyk, ich twórczość nie tylko przekroczyła granice narodowe, ale dotarła także do szerszego grona odbiorców, niż ma to zazwyczaj miejsce w przypadku poezji. Znacząco pomogły w tym nowe media i internet. Wiersze Radimili Petrović wielokrotnie stawały się viralem. Sonja Adamov to alter ego poetki Tihany Gambiražy, persona medialna istniejąca jedynie na Facebooku, „najbardziej znana nieznana artystka na Bałkanach”, jak ochrzcił ją chorwacki dziennik.

Sonja Adamov nazywa po imieniu patologie bałkańskiej codzienności, o szowinizmie, patriarchacie i przemocy mówi wprost, czasem wulgarnie, zawsze bez ogródek. Jest wściekła, nieco depresyjna, pije, pali i przeklina. Jak mówi jej twórczyni, publikująca też czasem pod swoim imieniem, Sonja przed nikim nie klęka, zwłaszcza przed mężczyzną-poetą i mężczyzną-autorem. Nic dziwnego, że pewien mężczyzna-krytyk określił jej wiersze „szarlatańską skrobaniną” i „pseudoaktywistycznymi wierszykami”.

Walka ze specyficzną bałkańską odmianą patriarchatu i brak równouprawnienia w społeczeństwie to ulubione tematy wszystkich prezentowanych tu poetek. Rozrachunek zaczyna się od skali mikro: dziewczyny głośno oskarżają nie tylko ojców, ale także matki i babki, które przez wieki godziły sie na upokarzające traktowanie ze strony mężczyzn, tych homo balkanicus, jak nazwała ich Dubravka Ugrešić. Moja mama wie, co się dzieje w miastach, nosi tytuł zbioru wierszy Radmili Petrović. Wie, ale milczy, bo kobiece milczenie jest w południo-wschodniej Europie nie tylko złote, ale też niezbędne, aby męska władza mogła się reprodukować.

Drugim kluczowym tematem podejmowanym przez poetki jest dorastanie na prowincji. Najpierw jestem wieśniaczką, dopiero potem poetką i cieszę się z tego powodu– deklaruje Monika Herceg. Opisy dorastania na wsi dalekie są jednak od idylli – pisarki odromantyczniają duszne i głęboko patriarchalne wiejskie środowisko, odmawiają przestrzegania zasad, do których podporządkowywały się pokolenia ich przodków, a przede wszystkim przodkiń. To poezja przeważnie komunikatywna, do bólu szczera, portretująca ważne problemy współczesności, ale też pełna samoświadomości, zadziorności i ironii.

Czarnogórka z Kotoru Barbara Delać, w przeciwieństwie od pozostałych poetek, stroni raczej od liryki wyznania. Interesują ją wspólne dla nas wszystkich elementy składowe życia w późnej nowoczesności. Zbiór Tomorrowland opisuje współczesność na krawędzi przepaści, świat, w którym apokalipsa wydarza się na naszych oczach w rytmie muzyki dance i techno. Drugi zbiór wierszy poetki pod tytułem Opowiedz mi, gdzie jesteśmy porusza między innymi problemy tożsamości, migracji, kultury pamięci czy granic wolności słowa. Utwory przepełnione są zaanonsowaną w tytule niepewnością, gdzie właściwie się znajdujemy i w którą stronę powinniśmy zmierzać, a adresatem tych pytań podmiot liryczny czyni przede wszystkim samą poezję. Wiara w wyzwalającą moc poezji i konieczność przywracania światu znaczeń poprzez sztukę jest wspólna dla wszystkich prezentowanych tu twórczyń, które łączy także świadomość, że może się ono urzeczywistnić jedynie pod warunkiem dokonania performatywnego gestu porzucenia literackiej wieży z kości słoniowej

Chorwacka poetka Monika Herceg, choć niedawno przekroczyła trzydziestkę, jest w Chorwacji uważna za dojrzały głos i jedną z najlepszych współczesnych poetek. Z wykształcenia fizyczka, ma w swoim życiorysie doświadczenie wojennego uchodźstwa, pracuje też jako redaktorka, dramatopisarka i aktywistka. Swoje trzy poetyckie tomy skoncentrowała wokół trzech ważnych dla niej kręgów tematycznych: dorastania na wsi, kobiecych losów oraz różnych obliczy miłości. Wszystkie jej zbiory charakteryzuje misterna struktura, homogeniczność symboliczna i metaforyczna oraz subtelna intertekstualność (wśród inspiracji na pierwszy plan wysuwa się zarówno twórczość Wisławy Szymborskiej, Sylwii Plath, jak i słynnej chorwackiej poetki Vesny Parun). Poetycki obraz jest tu konsekwentnie rozwijany przez cały wiersz, aby zakończyć się wyrazistą pointą.

Radimili Petrović, „lasce z jajami”, niezwykłą popularność w Serbii przyniosła szczerość i wyrazistość jej poezji skupionej wokół problemów dziewczyńskości i miłości możliwych tylko wewnątrz ustalonych już społecznych hierarchii. Ta prowokacyjna i zaangażowana poezja bynajmniej nie jest pozbawiona subtelnej liryczności i dopracowanej metaforyki (choćby roślinnej, jak w przedstawionym tu wierszu), ale jej głównym celem jest dekonstrukcja i rekonstrukcja własnej i cudzych pozycji: płciowych, klasowych i narodowych, nabytych i przyrodzonych. W jednym ze swoich najgłośniejszych wersów Petrović deklaruje buńczucznie: Jestem Serbką, ale w moim sercu nie ma Kosowa, jesteś ty.

Bośniaczka Vladana Perlić w wierszu Poetka, na którą od zawsze czekaliście pisze: Jestem społecznie nieodpowiedzialna / moje wiersze są niemoralne / wcale mi nie zależy / na byciu poważną poetką. To oczywiście prowokacja, podobnie jak tytuł całego zbioru Jezus między piersiami, bo Perlić od dawna jest poważną poetką, czy tego chce czy nie. Symptomatyczny wers „nie będą mnie czytać na akademiach szkolnych” to niekoniecznie jednak wyraz fałszywej skromności, raczej bunt wobec patriarchalnych i konwencjonalnych kanonów literackich. Autorka chętnie posługuje się pozornie uproszczonym językiem, a także naiwnym, dziecięcym podmiotem lirycznym, w ustach którego jej subtelna ironia przenikająca się z łamaniem  społecznego tabu nabierają wyrazistszego wydźwięku.

Trudno tych kilka wierszy potraktować jako reprezentacyjny wyimek twórczości młodych bałkańskich poetek, nie mówiąc o jakiejkolwiek panoramie. Nie mogę czytelnika odesłać do innych utworów – choć w ojczyznach od dawna kolekcjonują prestiżowe wyrazy uznania, żadna z nich jak dotąd nie zaistniała w polszczyźnie nawet pojedynczym utworem. Przekład bywa (bywa, nie jest!) bardziej konserwatywny, ostrożniejszy w adaptowaniu nowych głosów, szczególnie w przypadku małych języków, gdzie wiele zależy od dobrej woli tłumacza, pracującego także jako PR-owiec i ambasador „swojej” literatury.

Dawno już ambasadorowanie nie sprawiło mi takiej przyjemności jak w przypadku Moniki, Radmili, Tihany, Vladany i Barbary, moich rówieśniczek. Kiedy o tym myślę, przypominają mi się słowa wiersza nieżyjącej już bośniackiej poetki, a także tłumaczki polskiej poezji na języki BCMS Mariny Trumić zaadresowane do jej przyjaciółki, również poetki Feridy Duraković: Gdy nocą czytam twoje wiersze, wzbiera we mnie pragnienie / rozrasta się na jawie, a niekiedy nawet we śnie, / i pragnę, nie da się tego ukryć, / słuchać tylko ciszy i słów twego wiersza, (…) pragnę i sądzę, że już najwyższy czas, bym w końcu weszła do twojego wiersza (…) I dlatego, kobieto, posłuchaj, co ci mówię: / Wpuść mnie do swojego wiersza! (tłum. Magda Koch).


Aleksandra Wojtaszek (1991) – bałkanistka, tłumaczka i dziennikarka. Doktorka literaturoznawstwa i wykładowczyni specjalizująca się w post-jugosłowiańskiej fantastyce. Publikuje między innymi w „Tygodniku Powszechnym” i „Herito”. Laureatka Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO. Pochodzi z Frydmana na Spiszu, mieszka w Krakowie

Monika Herceg – Wiersze (03.2022)

Hipotezy o objętości początku

Rodzice wiedzieli, że miłość jest dla lepszych
nie takich, co żyją z ziemi
Miłość nie występuje
pod szpadlami i siekierami
bo błoto zaraża wszystko, czego dotknie

Rodzice wiedzieli, że miłość się nie zmieści
w dwóch klitkach z kurami i gęsiami
gdzie mieszkali nie myśląc
o trosce i czułości, a ich dzieci
przytulały w głuchej samotności ściany

Niczego nie wiedzieli o miłości moi rodzice
i to nic zostawili nam
żeby patrzyło na nas jak kret
zanim zatłuczemy go na podwórzu motyką



Wstyd

Boga znałam lepiej niż reszta rodziny
Byłam najstarsza, dlatego
w dniu kąpieli ostatnia wchodziłam do balii
i w mętnej wodzie
mocno tarłam skórę

Woda otulała ciało świeżym mrokiem
Tam, gdzie byłam najbardziej miękka
trzeba było naciskać długo
inaczej wypadłabym przez swoje dno
Tarłam aż nie utonęłam w gwiazdach

A on – bóg – wyślizgiwał się ze
śmierdzącej moczem pościeli
goły i brodaty
oczekiwał, że powstrzymam rdzewienie
ciała pod ciałem

Łatwo było szukać boga w wodzie albo w butach
Woda to pięciolitrowe bajorko w każdy wtorek
a skórzane buty dla uchodźców przyszły pocztą z Włoch
W ich rozdeptanej wygodnej czerni
on człapał ze mną
i napierał aż ból
rozrywał odciski

Nikt mi nie wierzył, że bóg
nie jest ani dobry ani zły
on tylko sprawiał, że moja sierść ciemniała
i kiedy nadchodził czas
otwierał drzwi, a ja
tonęłam we wstydzie



Monika Herceg (1990) – poetka, scenarzystka, redaktorka i aktywistka. Laureatka najbardziej prestiżowych chorwackich i regionalnych nagród poetyckich. Autorka tomów poetyckich Početne koordinate (2018), Lovostaj (2019) i Vrijeme prije jezika (2020), a także dramatów Gdje se kupuju nježnosti (2020) i Ubij se, tata (2020). Z wykształcenia fizyczka, dzieciństwo spędziła w wiosce Pecki, obecnie mieszka i pracuje w Zagrzebiu.

Vladana Perlić – Wiersze (03.2022)

Nieistniejące dziewczynki
Mariji Čudini

Była sobie kiedyś wieża
A w wieży biblioteka
(Ich tajemne miejsce)
Pośrodku biblioteki kobieta i dziewczynka
Dziewczynka do kobiety:
To nie była miłość jakiej chciałam
To nie była miłość jakiej chciałaś
Ale to jednak była miłość
Kobieta odwraca się do publiczności i mówi:
Moja dziewczynka się popsuła
Czy mogłabym dostać inną dziewczynkę
Taką, której można wytłumaczyć życie
Natychmiast przyjeżdżają pracownicy z
Działu do spraw dziewczynek
Wymieniają dziewczynkę na nową
Przepraszamy za niegodności, droga pani
Mamy nadzieję, że nie będzie się psuła jak poprzednia
Kobieta dziękuje pracownikom, zostawia napiwek
Jest zachwycona swoją nową dziewczynką
Posłuszną jak baranek, nie sprzeciwia się
Nawet gdy użyć trybu rozkazującego
A co najważniejsze nowa dziewczynka
Odwrotnie niż poprzednia
W niczym jej nie przypomina

Dobrze było dobrej kobiecie w dobrej wieży
Poza dniami kiedy niepokoiły ją wstrząsy
To nie trzęsienie ziemi, to tylko zepsuta dziewczynka
Uderza głową o bramę wieży



Vladana Perlić (1995) – absolwentka filologii francuskiej i komparatystyki. Jest laureatką licznych konkursów poetyckich i zdobywczynią wielu nagród oraz autorką dwóch tomów wierszy Kucanje na vrata kule (2020) oraz Isus među grudima (2020). Pochodzi z Banja Luki, a 2022 rok spędzi na rezydencji literackiej w Wiedniu.

Radmila Petrović – Wiersze (03.2022)

Niech tylko w ciszy rozbierze ze mną traktor ojca

ja jestem laska z jajami
mam scyzoryk w kieszeni
i druty w staniku

oddawałam serce w zastaw
chciałam z nimi budować dom
a teraz nawet nie wiem
czy któryś z nich mnie kochał

ale niech przeszłość zostanie, gdzie jej miejsce
ja, tato, pierwsza przedzieram się przez śnieg
i kwitnę jak cyklamen

wybrzydzałam przy jedzeniu, za późno wstawałam
żadnego pożytku z takich, mówiłeś

a wiesz jaką będę żoną, tato
silną jak hasła w gmailu
nie będę się malować, tylko zdrowa żywność
na moim czole będzie napis organic

będę chodzić swoimi nocnymi drogami
stanę się dziewczyną-szalejem
nigdy byś się z taką nie ożenił

przeżyję uderzenia piorunów
w stacje zasilania. kiedy głos w radio mówi
proszę nie wychodzić bez potrzeby
a emeryci łamią sobie biodra na chodniku

jestem sama, tato, bo jestem dziewczyną-wilczą jagodą
babką lancetowatą
czasem do rany przyłóż
ale potrafię też zatruć życie

jestem świeżym kwiatem, tato, i niezłym ziółkiem
które nie może się doczekać kiedy zaparzysz herbatę

tylko nigdy nie czułam się
waszą jabłonią domową

ale wybaczyłam

traktor wyruszał o świcie a wracał
o zmroku

na to nie pora
zaharowywali się dla mnie rodzice



Las, pług, gorczyca

mam przy sobie dusze wszystkich przodkiń które zginęły z męskiej ręki
uczepiły się mnie kiedy wyjeżdżałam do Belgradu i nie chcą wrócić do domu
mówią mi: porżnij ich na kawałki! posiekaj na mielone!
spojrzeniem czy nożem kuchennym? może scyzorykiem?
tak, tego, właśnie tego, tamtego, tamtego nie! rozkazują
że też musiałam urodzić się akurat kobietą, mówi Radovanka, na wsi baba to gorzej niż pies
twój pradziadek był jak źródło, mówi Dobrosava, zimny i szybki, sypialiśmy w kadzi na samogon, kiedy mnie przywiódł sprał mnie jak naszego kota
a wszystko przez rakiję
iskro, nie bądź nigdy niczyja
wypad z moich wierszy! pragnęłyście tylko synów którzy potem spuszczali wam wpierdol
niczego was, babki, nie nauczyło cierpienie, wszystko na darmo



Radmila Petrović (1996) – dzięki zwycięstwu w konkursie na najlepszy nieopublikowany tomik poetycki jako szesnastolatka wydała debiutancki zbiór Miris zemlje (2014), następnie także tomy Celulozni rokenrol (2015) i Moja mama zna šta se dešava u gradovima (2020). Dorastała w wiosce Stupčevici, obecnie mieszka w Belgradzie, gdzie ukończyła studia z ekonomii.